Rozdział XI. Na początku maja 1794 roku Michał przybył do Warszawy przywożąc raport od powstańców litewskich, którzy uroczyście złożyli akces do insurekcji.
Stolica Rzeczypospolitej nie przypominała już tego miasta sprzed trzech lat, kiedy to uchwalano konstytucję majową. W starej części miasta widać było niewielkie oddziały wojska, które przemieszczały się po ulicach w pobliżu zamku, a na tamtejszych budynkach widoczne były jeszcze ślady ostatnich walk z Rosjanami. Zamożniejsi mieszczanie zdołali już naprawić swoje kamienice, ale w niektórych znajdowały się jeszcze okna z powybijanymi od kul szybami. Pułkownik wojska litewskiego zorientował się, że we władzach powstańczych panuje chaos i oczekują one na przyjazd do Warszawy naczelnika Kościuszki.
-Pewnie nie widziałeś, Janie, zamku królewskiego? – zapytał Michał i zsiadł z konia.
-Jaśnie pani dobrodziejka nie zabierała mnie do Warszawy – odparł sługa. – Pałac w Szczekocinach jest duży, ale zamek to dopiero jest duży.
-To podziwiaj go Janie, a przy okazji pilnuj koni – polecił Michał i udał się w stronę wejścia do zamku. Następnie został wylegitymowany przez strażników królewskich i udał się do środka budynku. Od razu też przypomniały mu się czasy, kiedy to bywał w rezydencji królewskiej i spotykał się ze Stanisławem Augustem. Gdy wszedł do środka dostrzegł znanego mu odźwiernego Jacka Szyszkowskiego, który w ciągu ostatnich dwóch lat wyraźnie się postarzał.
-Być to nie może! – uciszył się królewski sługa. – Pan kasztelanic inflancki – i uradowany widokiem Michała objął go rękami.
-Ja też się cieszę, że widzę waszmość pana.
-Nikomu tak nie pasuje mundur żołnierski, jak tobie panie oficerze. Waszmość przyszedłeś do króla?
-Nie do króla, tylko do księdza podkanclerzego Kołłątaja. Powiedziano mi w ratuszu, że jest w zamku.
-Był. Był tu pół godziny temu, ale pojechał do Wilanowa, do pana marszałka litewskiego Potockiego.
-No to muszę teraz tam pojechać – rzekł nieco poirytowany Michał.
-A może byś panie kasztelanicu odwiedził króla? Nasz pan ostatni bardzo zasmucony i rad by usłyszeć o powstaniu w Wilnie.
-Nie mam o czym rozmawiać z naszym królem i mam nadzieję, że niedługo wybierzemy nowego króla.
-A co będzie z naszym najjaśniejszym panem? – zapytał wyraźnie zaniepokojony Szyszkowski.
-Nie frasuj się waszmość. Tu nie Francja, tylko Rzeczpospolita – zażartował Michał. – Nie powiesimy króla, tylko zmusimy go do abdykacji.
-Pytam, bo pospólstwo Warszawy cały czas domaga się, aby osądzić i stracić naszego miłościwego pana.
-Dla mnie to już nie jest miłościwy pan, tylko zdrajca.
-Mocne słowa panie oficerze i nie godzi się tak mówić o królu, który tyle dobrego zrobił dla Rzeczypospolitej.
-Co to za król, który dwa razy zgodził się na rozbiór swego kraju – odparł bezpardonowo Michał. – Gdyby król miał trochę przyzwoitości, to przed sejmem rozbiorowym w Grodnie złożyłby koronę.
-Ale wtedy zaborcy mogliby zabrać jeszcze więcej.
-Rosja i Prusy zabrały więcej niż zostawiły. Nasza biedna Rzeczpospolita przypomina teraz kalekę, a to wszystko przez króla ciołka.
-Widzę, że się nie porozumiemy. A szkoda, bo mam butelkę dobrego wina włoskiego i chciałem się napić z waszmością.
-Wiem, że jesteś panie wiernym sługą naszego króla, ale to zdrajca i nie warto go bronić. Gdyby we Francji mieli takiego króla jak nasz, to by go powiesili już w pierwszym dniu rewolucji – zakpił Michał. – Żegnam waszmość pana i mam nadzieję, że spotkamy się w lepszych czasach.
-Mnie też jest smutno, tym bardziej, że przedwczoraj była trzecia rocznica uchwalenia konstytucji – zauważył Szyszkowski.
-Pozwolisz waszmość, że spocznę na chwilę i napiszę krótki list?
-Papier i pióro są na stoliku – oznajmił Szyszkowski i zaczął czytać najnowszy numer „Kuriera Polskiego”. Nie zdążył jednak przeczytać nawet kilku zdań, gdyż do salonu weszła zdenerwowana kobieta, którą była starościna wolbromska. Ta widząc Szyszkowskiego przemówiła do niego zdecydowanym tonem.
-Chcę się widzieć z naszym królem.
-Mości pani starościno. Niestety, ale miłościwy pan nie może cię dzisiaj przyjąć.
-To kiedy mogę liczyć na audiencję u króla?
-Pójdę i zapytam pani – oznajmił Szyszkowski, po czym zniknął za drzwiami, aby porozmawiać z królem. W tym samym momencie starościna spojrzała w stronę okna i dostrzegła uśmiechniętego Michała. Ten szybko powstał z krzesła i zbliżywszy się do niej ucałował jej dłoń.
-Nie myślałem pani starościno, że spotkam cię w Warszawie.
-Gdybym wiedziała, że spotkam cię panie pułkowniku w zamku, to zabrałabym ze stancji Anastazję. Od naszego spotkania w Opatowie moja córka zzieleniała i chodzi tylko w zielonych sukniach – zażartowała Dembińska. – Ma suknie we wszystkich odcieniach zieleni.
-Nie wiedziałem, że tak przypadłem do gustu pannie starościance.
-Mnie też panie pułkowniku przypadłeś do gustu – odparła starościna zawstydzając Michała. W tym samym momencie otworzyły się drzwi, w który stanął Szyszkowski i zbliżywszy się do Dembińskiej przekazał jej nienajlepszą informację.
-Miłościwy król nie przyjmie cię pani starościno ani dzisiaj, ani jutro. Być może zgodzi się na audiencję pojutrze.
-To jechałam tu taki kawał drogi i na darmo? – zdenerwowała się Dembińska i zaczęła mówić podniesionym głosem. – Od pół roku nie mogę się doczekać od króla pieniędzy za balustrady. Pisałam do króla sześć razy i nic. Moja manufaktura nie jest charytatywna i jak tak dalej pójdzie to będę musiała ją zamknąć.
-Gdy tylko miłościwy pan będzie miał pieniądze to w pierwszej kolejności każe zapłacić za balustrady – próbował tłumaczyć władcę Szyszkowski.
-Skoro miłościwy król nie ma pieniędzy, to po co składa zamówienia w mojej manufakturze?
-Gdyby nie wybuchała insurekcja i na czas wypłacono by podatki, to najjaśniejszy pan już by zapłacił zaległości mości pani starościno.
-Insurekcja wybuchła w marcu, a ja od stycznia nie mogę doczekać się pieniędzy – zauważyła Dembińska.
-Ja tylko przekazałem słowa najjaśniejszego pana.
-To przekaż waszmość najjaśniejszemu panu, że już nigdy niczego nie zamówi w mojej manufakturze, nawet gdy zapłaci za balustrady. Żegnam waszmości – i oburzona skierowała się ku wyjściu.
-Ja też żegnam waszmość pana – oznajmił Michał i skierował się za starościną wolbromską. Następnie znalazł się na dziedzińcu zamkowym i podszedł do karety Dembińskiej. Ta czekała już na niego i uspokoiwszy się nieco, przemówiła.
-Dałam na potrzeby powstania dziesięć zaprzęgów konnych dla artylerii, bo tak chciałam, a król miał zapłacić, bo tak się z nim umówiłam.
-Rozumiem cię pani, ale słowo u naszego króla niewiele już znaczy.
-Długo waszmość będziesz w Warszawie, bo może byś nas odwiedził na stancji. Mieszkamy w Ujazdowie?
-Gdy oddam dokumenty księdzu podkanclerzemu powinienem jechać do naczelnika Kościuszki – wyjaśnił Michał. Następnie uśmiechnął się do Dembińskiej i dodał. – Dzisiaj już nie dam rady, ale jutro przed wyjazdem z Warszawy mogę podjechać do Ujazdowa.
-To dobrze, bo my też jutro wyjeżdżamy do Szczekocin. Zatem zapraszam cię panie pułkowniku na obiad. Powiedzmy o dwunastej – i podała rękę Michałowi do ucałowania.
-Dziękuję, jako że już dawno nie byłem na prawdziwym obiedzie.
-Ja też będę w zielonej sukni – zażartowała starościna i zadowolona z siebie wsiadła do karety. Michał zaś poczekał aż jego dobrodziejka odjedzie i dopiero wtedy skierował się do czekającego na niego przed zamkiem Jana.