Na stole pojawiły się kolejne kufle. Majster znowu się zamyślił. Deszcz miarowo łomotał w szybę. Gwar w barze był jednostajną melodią wielu męskich głosów, chrząknięć, przekleństw, brzęku szkła i krótkich wybuchów śmiechu.


– Zawsze tak jest! – ożywił się Młody – gdy teściowa się wtrąca. Mój brat miał tak samo. A żołnierzem był. Ojczyzny bronił.
Majster spojrzał z zainteresowaniem na Młodego. Morda mu się jakoś rozjechała. Oczy rozbiegły po gębie, każde w inną stronę. Miał już trochę w czubie.

– Nie wiedziałem, że masz brata – powiedział.

– A mam, we wojsku był. Ale teściowa wszystko zniszczyła. Wszystko.

Majster wypił kilka łyków. Wytarł usta wierzchem dłoni. Zapalił i przez dłuższą chwilę patrzył na chłopaka. Młokos oczy miał zaczerwienione, spojrzenie mętne, ale zawzięte. Zezował gdzieś za okno, wściekle.

– Zamknij dupę i słuchaj – odezwał się wreszcie majster i wypuścił kłąb dymu – albo będziesz kręcił się przy tej betoniarce do zasrania. W dupie mam twojego brata z jego zasraną teściową. Ruzumisz?

Młody spojrzał na niego dziko. Ale pokiwał głową.

– Muszę to komuś powiedzieć, bo zwariuję. Po prostu muszę. Padło na ciebie, więc pij i słuchaj.

Młody wypił. Będą z niego ludzie, pomyślał majster i wrócił do swojej historii.

O tym, co wydarzyło się potem dowiedziałem się już z gazet. Gorzka żołądkowa za sklepem i kilka browarów gdzieś na skwerku obok, to było moje ostatnie spotkanie z Dzidziusiem.

Mężczyzna decydując się na życie z kobietą, rzuca się w oko cyklonu. Choć ten cyklon jest dość specyficzny. Gdy otworzysz okno, wydaje ci się, że na zewnątrz świeci słońce i słychać śmiechy dzieci. Wiążesz krawat, zakładasz marynarkę i wciągasz w płuca wiosenne powietrze… Nic bardziej mylnego, bo zbliża się burza, ale ty chłopie jej nie widzisz.

Dzidziuś zrobił dokładnie takie schody, jakie wymarzyła sobie Krycha. A nawet ciut lepsze. Zawijane, strome i przepiękne. Ale trudne do chodzenia. Dwa tygodnie po śmierci jamnika, Krycha, by zagłuszyć ból po stracie psa, pojechała do domu. Nie wiem, po jaką cholerę wlazła na te schody. Ale spadała, tak jak jej przeklęty pies. I tak jak Tyfus, skręciła sobie kark.

Trzy dni po pogrzebie, jej córeczka też pojechała na budowę. Choć trudno w to uwierzyć, też wlazła na te nieszczęsne dzidziusiowe schody. Wlazła i spierdoliła się na dół, tak jak mamusia. Trup na miejscu. Ponoć Dzidziuś ją znalazł.

Nic dziwnego, że chłop zaczął pić. Każdy by zaczął. Przeklęte schody najpierw zabiły psa, potem teściową, a na koniec żonę. Ale nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.