Kilka tygodni później Dzidziuś niespodziewanie odwiedził mnie na budowie. Kończyłem już robotę. Stałem na placu, gdy ktoś zawołał za moimi plecami.
– Marian, mordo!
Nie powiem, ucieszył mnie jego widok. Był piątek, zapowiadał się ciepły wieczór, a ja nie miałem żadnych planów. A z kieszeni wyglądała mu flaszka wódki.
– Co świętujemy? – spytałem.
– Pogrzeb psa – odpowiedział krótko.
Tragiczną historię Tyfusa poznałem na tyłach sklepu spożywczego „U Mariolki”, gdzie wypiliśmy żołądkową. Dzidziuś zrobił dokładnie takie schody, jakie wymarzyła sobie teściowa. Ażurowe, zawijane, wysokie i strome, bardzo strome… Ale inaczej się nie dało.
Kilka dni po skończonej robocie pies wbiegł za teściową na piętro. Dzidziuś omawiał z mamusią sposób wykończenie pokoi na poddaszu. Gdy jamnik usłyszał jakiś hałas na parterze i nie wiele myśląc rzucił się w dół schodów. A to były bardzo strome schody, chyba już o tym wspominałem, zawijane, ażurowe….Tyfus stracił równowagę, jamniki słabo radzą sobie na schodach i spadł z hukiem na sam dół skręcając sobie szczęśliwie kark.
– Uwierz mi stary – powiedział Dzidziuś kończąc ostatnim łykiem flaszkę gorzkiej żołądkowej – mina teściowej, gdy znalazła martwego Tyfusa…bezcenna. Jej szloch, spazmy, próba reanimacji. Wszystko mi wynagrodziły. Te miesiące upokorzeń, poniżeń. Wszystko.
Uśmiechnąłem się.
– Teraz – odezwał się znów Dzidziuś i cisnął pustą flaszkę w krzaki za sklepem – jesteśmy z Krychą już kwita.
Pamiętam jego uśmiechnięta twarz. Jasne spojrzenie niebieskich oczu. Siedział na pustej skrzynce i patrzył w zamyśleniu gdzieś przed siebie. Może widział tam swoją przyszłość? Spokojne małżeństwo, cichą teściową, pogrążoną w nieutulonym bólu i żałobie po Tyfusie? Nie wiem, alkohol trochę mi zabełtał we łbie. Dzidziuś w tamtej chwili, na tyłach sklepu spożywczego, wydał mi się po prostu szczęśliwy.
A kłopoty miały się dopiero zacząć.