Majster wyłowił z paczki papierosa i zapalił. Zza kłębu dymu przyglądała mu się para wybałuszonych oczu.
– Spotkał pan Dzidziusia? – spytał Młody – co u niego? Dalej robi w budowlance?
– No przecież mówię, że spotkałem. W parku, z tym, no. Tyfusem. Tfu, psia jego mać.
– A Krycha?
– Co Krycha?
– To pewnie jego żona, znaczy się dzidziusiowa?
Majster spojrzał spode łba. Zdusił papierosa o blat stołu.
– Krystyna to teściowa była. Takiej baby, to byś nawet w biały dzień się przestraszył.
– Taka brzydka?
– Ładna nie była. Ale nie o to chodzi. Widzisz, Młody, jedna kobita – jeden problem. Ale dwie baby, to już po chłopie. Żaden nie wytrzyma, a Dzidziuś do bab był za miękki.
– Skarżył się?
– Jak wszyscy. Poszliśmy jeszcze na piwo do Stacha. A piwo zawsze otwiera mordę. To się nasłuchałem. Niby nic nowego nie powiedział. Niczego, czego bym już nie wiedział. Że obie na nim siedzą, duszą o każdy grosz. Do roboty gonią, jak psa. Żona, jak to żona, gęba jej się nie zamyka. Ale mamuśka, wiesz, ta Krycha, tej to nawet sam diabeł by nie dał rady. Chytra na kasę, jak mało która. A dobrze trafiły, bo kto jak kto, ale Dzidziuś pieniądz umiał zarobić. Dom pod Warszawą budował, rozumisz. Wszystko własnymi rękami, cegła po cegle, a one wciąż nie zadowolone. Że budowa za wolno idzie, że błoto przed wejściem, że to, że tamto. Jak to baby.
I siedzimy tak u Stacha, jamnik piłuje mordę, bo go Dzidziuś uwiązał do słupa. A ja słucham o tych jego babach.
– I jeszcze ten – mówi nagle Dzidziuś i patrzy za okno, na psa – Jak ja tego kundla nienawidzę. Pupil teściowej. A kto na spacery chodzi? Ja! A jak ostatnio nagotowała mu wątróbki i gałgan zesrał się na tapczanie, to kto potem tapczan prał? Znowu ja!
Wypiliśmy i zamówiłem dwa kolejne kufle. Stuknęliśmy się. Zerknąłem za okno. Kundel wył pod latarnią. Zaczęło padać. Uśmiechnąłem się.
– A jak budowa domu? – zagadnąłem.
– Jutro biorę się za schody. Całe z drewna, tylko cholera mnie bierze, bo Krycha, znaczy się teściówka uparła się, że mają być, takie wiesz, zawijane. A to więcej dłubaniny i strome wyjdą. Ciężko będzie chodzić, lepiej by było proste zrobić, ale babie nie przetłumaczysz.
Zapatrzył się posępnie w kufel, a ja spojrzałem znów na psa i nagle zaświtała mi pewna myśl. Diabelska myśl, jak się miało już wkrótce okazać.
– Podobno jamniki nie powinny chodzić po schodach. Szkodzi im to na kręgosłup, czy coś.
– Ta? – zaciekawił się Dzidziuś.
– Strome te schody ci wyjdą? – spytałem, a na ustach pojawił mi się bardzo brzydki uśmiech.
– Strome – przyznał i też się brzydko uśmiechnął.
– To się Tyfus ucieszy.
Wyjrzeliśmy przez okno. Rozpadało się już na dobre. Pies wył potępieńczo.