(T.S. Eliot „Ziemia jałowa. 1. Grzebanie umarłych”)
-zwłaszcza dla narodu, któremu w tym właśnie miesiącu przychodzi żegnać swoich największych. 2.04.2005, 10.04.2010… Dziesiątego dnia tego miesiąca przypada również rocznica śmierci Jacka Kaczmarskiego.
Jacek Marcin Kaczmarski (1957-2004) – polski bard, poeta, prozaik, kompozytor, piosenkarz, twórca tekstów piosenek. Dla osób pamiętających końcówkę lat 70-tych, karnawał „Solidarności”, stan wojenny, czyli okres rozkwitu Jego talentu i największej popularności- ta biograficzna notka jest zbędna. Wszyscy znaliśmy Jacka, głównie z kaset magnetofonowych, przemycanych z Zachodu, nagrywanych na koncertach, przegrywanych w akademikach i rozwożonych na cały kraj (dziękuję, Siostro!). A jak słusznie zauważył Mariusz Cieślik („Epitafium dla Jacka Kaczmarskiego” Plus Minus nr 87) -wszyscy byliśmy z Nim na „ty”, również ci, o których istnieniu nie miał pojęcia. Choć był świadom tej asymetrycznej relacji, czemu dał wyraz w pierwszych wersach swych „Murów”
On natchniony i młody był
Ich nie policzyłby nikt
Był Jacek dla mnie/dla nas przewodnikiem po życiu, po salach europejskiego muzeum i kręgach sowieckiego piekła. Objaśniał świat, Polskę, historię. Któż nie chciał, słuchając z głośnika lekko zachrypniętego tenoru czy nucąc przy ognisku rzewne ballady być jak On. Ja chciałem. Cóż-nie ten talent, nie ten głos i tylko jedna klasa gitary w ognisku muzycznym”
W dwudziestą rocznicę śmierci nie pijmy za Jego zdrowie, nawet jeśli sam śpiewał, że „alkohol nie szkodzi poecie”. Spełnijmy życzenie, które Mistrz wyraził w hołdzie dla swego mistrza, Włodzimierza Wysockiego:
Pamiętajcie wy o mnie co sił! Co sił!
Choć przemknąłem przed wami jak cień!
Palcie w łaźni aż kamień się zmieni w pył
Przecież wrócę, gdy zacznie się dzień!