Zaczęło się w podstawówce. – Byłem chłopcem do podawania piłek – rozpoczyna swoją opowieść Adrian Śledź, który kibicowanie Orlętom łączy z kolekcjonerską pasją. – Mieliśmy takie czerwone stroje. Później przeszedłem na trybuny, do kibiców. I tak od 15 lat tak się już w tym siedzi – tłumaczy. W Radzyniu spędził 10 lat życia, obecnie mieszka pod Łukowem. Wracając do miejsca młodości, lubi przejechać się obok pałacu.
Urodził się w Łukowie. Później jego rodzina przeprowadziła się do Radzynia. – Można powiedzieć, że zakochałem się w tym mieście. Dzieciństwo spędziłem na boisku. Do gry w klubie nie miałem odwagi i chyba umiejętności – stwierdza. – Bardziej interesowało mnie oglądanie meczów.
Gdy byłem starszy, miałem propozycję gry w wiejskich klubach. Wolałem jednak obejrzeć mecz przy Warsawskiej, niż jechać na mecz z inną drużyną. Dla niektórych kibic to bandyta, to mit. Jeżdżący na wyjazdy są po szkołach, założyli rodziny. prowadzą swoje biznesy, zarabiają pieniądze. Normalnie funkcjonują.
Opowiada też o swojej pasji „zbieracza”. – Mój dzień polega na tym, ze jak się przebudzę, wbijam na OLX i Allegro, market place’s. Są ogólnie grupy kolekcjonerów szalików na fejsie.
Jeden szal nabył od Polaka, mieszkającego w Chicago. Kolejny pochodzi ze szwedzkiego Malmo. -Są kolekcjonerzy, mający po 6 tys. szalików. Ja skupiam się na Lubelszczyźnie, mam 150 szali klubów lubelskich. Staram się zbierać te z lat 90-tych. Najdroższe są w granicach 3 tys. zł. Wysoka cena wynika z ich unikalności, niektóre są bardzo rzadkie.
Posiada jeden z 30 wyprodukowanych szalików Motoru. – Są też szaliki zgodowe, np. Śląsk Wrocław z Motorem. Jest ich 40 sztuk, i ludzie szukają jednego całe życie.
Jest na grupach kolekcjonerskich, liczących 6 tys. ludzi.
Ze swojego dzieciństwa najmilej wspominam Pliszkę, Panka i Chyłę. Najbardziej pamiętam pierwsze wyjazdowe mecze do Łukowa. to zawsze było święto w Radzyniu. Hasło: „jedziemy na Łuków!”. Wiadomo, że radzyniacy nie są fanami łukowiaków.
Wyjazdy to czasem niemiłe wspomnienia z policją. – Miałem 15 lat, byłem na meczu w Łukowie. Wychodzę z tzw. klatki, podchodzi do mnie dwóch policjantów, od razu palec na mnie z hasłem: „to ten!”. Mandat za nie wiadomo co, za wulgaryzmy. Ale to było tzw. „nabijanie”, że niby są jakieś efekty.
Nawet jak przejeżdżaliśmy przez Łuków, to nawet babcie i dziadkowie pokazywali nam środkowy palec. Byliśmy nielubiani nawet przez tych, których piłka nie interesowała.
Moje życie jest związane z Orlętami. Pracuję za granicą – jeśli jest ważny mecz czy wyjazd to razem ze wspólnymi znajomymi jedziemy na weekend do Polski. Jedziemy półtora tysiąca w jedną stronę – jeśli mamy w sobotę mecz, wyjeżdżamy w piątek, wraca się w niedzielę o 22.00, by w poniedziałek być w pracy.
Pracuję w okolicach Viborga. Mają tam klub, byłem kiedyś na meczu. Miałem taką sytuację, że pracowałem na stadionie. Moja firma stawia budynki z gotowych elementów. Gdy tam grano, akurat pracowaliśmy na dachu. Widoczna była całą płyta boiska.
Najbardziej pamięta wyjazd sprzed 10 lat. – W tym sezonie też mieliśmy mecz z Karpatami. Ostatni mecz, był w 2013 r. Byłem 10 lat młodszy, cały tydzień kombinowało się, skąd wziąć kasę. Do Krosna jest 350 km. Taki wyjazd trwał cały dzień. Wyjeżdżało się rano, wracało się w nocy. Klimat integracji – znajomi, było wesoło. Ktoś miał bułkę – dał ci ją. Miał napój – też poczęstował. Dla mnie super jest to, że potrafi zebrać się 30-50 osób – mimo tego, że jedni są bogaci, drudzy biedni. Siadają jak równi i mogą sobie rozmawiać. Nie ma tak, że ty masz 100 tys. na koncie a ty masz złotówkę i jesteś inny. Nie ma patrzenia na pieniądze.
Ludzie mają rodziny i potrafią znaleźć ten jeden dzień w tygodniu, żeby pojechać 350 km za drużyną. Mam rodzeństwo, które tego nie rozumie. Oni pukają się w głowie i mówią: „ty przyjeżdżasz prosto z Danii, żeby mecz obejrzeć”. Są i koszty
Prawie tyle, ile wydałoby się obejrzeć na żywo Barcelonę czy Real
Niektórzy jadą na La Ligę, a ja jadę do Radzynia na derby z Białą Podlaską. Dla niektórych to jest naprawdę śmieszne.
Adrian zbiera też bilety, część jest naddarta – to ślad po ich „skasowaniu”. – Byłem na połowie więcej meczów, niż posiadane wejściówki. Kiedyś ich nie zbierałem, odkładałem po prostu do pudełka. Kiedyś zacząłem to przeglądać i pomyślałem, że fajnie byłoby mieć to posegregowane. Kupiłem klasery.
Nie siedzi w kwestiach piłkarskich czy transferowych. – Kojarzę Zmorzyńskiego, Szymalę– zastrzega.
Zachowuje także okolicznościowe jednodniówki (zbiórka na powodzian, solidarność ze śp. Przemkiem Czają), zbiera programy meczowe. Ma też kibicowskie zaproszenia na mecze.
Jak podkreśla: nie jesteśmy bandytami. Jest dużo akcji, gdzie np. wspieramy Domy Dziecka. Jest wiele akcji, które nie są typowo „facebook’owymi” – by zrobić zdjęcie na pokaz. Omawiamy je w naszych gronie. Często ich nie rozgłaszamy.
Sam prowadzi licytacje typowo turniejowe. W planach jest zaproszenie kilku drużyn. – Na razie to nic pewnego – zastrzegał pod koniec stycznia br. Adrian. Na FB sprzedaje dużo gadżetów. Widoczny niżej proporczyk też był wystawiony.
Wejście w świat kolekcjonerów to kopalnia. – Piszę ogłoszenia na Spotted, różnych „kupię/sprzedam”, taki wykupiony post pojawia mi się co 2 tygodnie, odzywają się 2-3 osoby i często nie z tym, co chcę. Znalezienie wielu szalików to było szczęście. Dla wielu kibiców nie ma takich pieniędzy, za który sprzedaliby swój szalik. Ich sentyment do tego pierwszego szalika jest bezcenny.
Pytany o fenomen Orląt, odpowiada: – Nie ma takiej jednej rzeczy. Miłość do klubu była jak strzała Amora. Podawało się te piłki, przeszło się na trybuny jako kibic. To lata znajomości, pozakibicowskie zbiórki, spotkania. Składa się na to wiele historii. Jeździmy na kibicowskie turnieje do Zielonej Góry, Białegostoku. Tam za udział dostaliśmy kuferek, w którym na sianku są trzy butelki bimbru i kieliszki z wygrawerowanym herbem Orląt.
Z gadżetów ceni sobie bluzę, wyprodukowaną przez kibiców. – Miał ją kiedyś nasz śp. kolega Damian, który miał wypadek samochodowy. Zmarł w w wieku 19 lat. Jego mama oddała mi tą bluzę. Mam ok. 10 bluz.
Kiedyś zbierał wszystko, związane z radzyńskim klubem – kubki, smycze, otwieracze z herbem. Teraz wystawia to na licytacje. Podobnie jest z szalikami, które powtarzają się w kolekcji.
28 szalików jest nietykalnych. Za swój pierwszy zapłacił 15 zł, ma go do dzisiaj. Ma go zawsze na meczach.
Szalików często szukał …z lupą. Dokładnie oglądał zdjęcia z meczów. Po znajomych wysyłał powiększoną twarz posiadacza szala i szukał właściciela. – Pisało się do takiej osoby i okazywało się, że jest w Anglii, Warszawie, albo nie sprzedaje. Tą metodą pisania udało mi się te szaliki zebrać. Dużo osób mi pomogło.
Radzyńska scena kibicowska
Jest grupa 30-40 0sób, które są zawsze. Może nie są na każdym meczu, ale pojawią się w rundzie. Mimo, że mają pracę, rodzinę, zawsze się pokazują. Ale są i przelotni kibice. Są z okolic Radzynia, chodzą tu do szkoły – jego kolega chodzi na mecze, pójdzie i on. Skończy się szkoła, zacznie się praca – i gościa już nie ma.
Wielu ma dużo obowiązków, mają rodziny, ale zawsze znajdą czas, żeby pojechać na mecz czy nawet zorganizować spotkanie integracyjne na to przysłowiowe piwo. Tak sobie siąść, pogadać, poplanować. Jedziemy tu na mecz, a na tym meczu to zrobimy, takie oprawy. To są osoby stałe – a mieszkają i w Parczewie, i w Międzyrzecu. Ci ostatni byli kiedyś kibicami Huraganu, a teraz skupiają się na Orlętach.
Z najbardziej zapamiętanych opraw wspomina domowy mecz z Motorem i 400 kibiców w młynie. – Jak na nasze miasto, to bardzo dużo. Na meczu z Łukowem wywiesiliśmy transparent: „Wiara w przyjaciół, w sztywne zasady/ Nienawiść do tych, którzy nas zdradzili”. Zrobiłem sobie tatuaż z tym hasłem. W tamtych latach te słowa bardzo mi się spodobały.
Każdy derbowy mecz jest pamiętny.
W związku z jubileuszem jest plan stworzenia unikalnych gadżetów, m.in. szytych piłek z herbem. – Są u nas 2,3 osoby, odpowiedzialne za projekty. Dogadują się z daną firmą, ona robi projekt.
Ma koszulkę „Emigracja”. Kibiców Orląt na obczyźnie jest sporo. – Swego czasu 10 takich osób było w Danii. Mamy też migrację w Holandii, Belgii.
W Orlętach są m.in. „Intruzi” – To grupa z dawnych lat. Nazwa wzięła się z określenia kibiców. Taką flagę wywiesza się na wyjeździe. Są grup takie jak „Green Boys” (12 osób, ludzie z okolic miasta), ostatnio mamy swoją flagę. Zbieramy na znicze, kt. kładziemy na grobach zmarłych kolegów. Ostatnio, w Białej Podlaskiej mieliśmy transparent, upamiętniający 5 rocznicę śmierci Damiana. Napisaliśmy na nim: „pamięć to twarda skala” i wisiał do 19 minuty, do tego czasu nic nie śpiewaliśmy.
Adrian wspomina o planach stworzenia muralu na 100-lecie. Ma znajdować się na pawilonie.
„Moja jedyna miłość…”
Jak podkreśla: radzyńscy kibice nigdy nie będą czyimś fanklubem. Mamy swój klub lokalny, koncentrujemy się na Orlętach.
Na FB poleca strony „Lubelscy kibice”, „Lubelscy fanatycy”. Na dawnej stronie „Lubelska scena” było dużo zdjęć z lat 90-tych, informacje o zgodach, w jakiej liczbie pojawiali się na wyjazdach kibice z regionu. Większa aktywność radzyniaków zaczyna się z początkiem 2000 r.
Mój rozmówca brał udział w akcji oczyszczania trybun czy w styczniu br. przy odśnieżaniu boiska. – Wziąłem wolne w pracy, by specjalnie na to przyjechać.
Każdy mecz jest ważny
Są w naszym gronie osoby, które bardzo przeżywają te wyniki. Nie znam całej jedenastki, ale boli mnie, gdy przegrywamy. Humor od razu mi się psuje. Na mecz nie jedzie się po to, żeby napić się piwa czy coś pokrzyczeć. Jedzie się za drużyną, żeby te rezultaty były. Wiadomo, że nie chcemy spaść. Mamy 100-lecie, pozostanie w III lidze powinien być naszym punktem honoru. Poza tym, IV liga nie jest ciekawa kibicowsko. Są może 2 działające kibicowsko ekipy, a reszta to – z całym szacunkiem – „kurniki”. Pojedziesz na mecz i nie ma żadnych atrakcji. Jest 10-może 50 pikników … i nie ma takich emocji. Te są, jeśli pojedzie się do Białej, na Podkarpacie. W III lidze są 4 województwa. Inaczej jedzie się na wyjazd, który trwa 3-4 godziny, a inaczej do Łukowa – 30 km i zaraz powrót. nie ma takiej integracji, jak się jedzie 300 km.
-podsumowuje Śledź.
Pytany o marzenia, odpowiada: – Do kolekcji brakuje mi dawnej kominiarki (było 10 sztuk), gadżet sprzed 25 lat. Jeśli chodzi o sprawy pozakibicowskie – to zadaszenie trybun. Kiedyś, gdy powstawał odnowiony, stadion radzyński był na tamten okres przepiękny. Ale lata mijają. Przerabiali to w Białej Podlaskiej – mieli „gruzowisko”, odnowili i zadaszyli obiekt – frekwencja od razu wzrosła. Do tego przydałby się grill, możliwość napicia się „stadionowego” piwa – to zawsze przyciąga.