Ciąg dalszy rozdziału VIII, czyli podróż karetą do domu Azejki
-A gdyby ci się pani oświadczył ktoś kto ma karetę? – zażartował ponownie Michał.
-Takiemu bym nie odmówiła. Tylko, że taki co by miał karetę, to by mnie nie chciał – odparła smuto i rozglądała się po wnętrzu pojazdu.
-W życiu nigdy nic nie wiadomo.
-Słyszałam o takich opowieściach od mojej matki, ale wiem, że to tylko takie bajki, które się opowiada, gdy człowiekowi jest smutno.
-A u was w Niemieży nie zdarzyło się nigdy, żeby jakiś majętny szlachcic poślubił jakąś Tatarkę?
-Podobno dawniej zdarzały się takie przypadki, ale jak żyję, to o takim ożenku nie słyszałam. – Po tej odpowiedzi Azeji nastała dłuższa cisza i oboje podróżnicy coraz bardziej zaczęli spoglądać sobie w oczy. W końcu Azeja zaczęła wyjawiać Michałowi swoje spostrzeżenia. – Słyszałam, że wasze katolickie małżeństwa są inne niż nasze.
-Gorsze czy lepsze? – zapytał z zainteresowaniem Michał.
-U was podobno jest lepiej i podobno mężowie bardziej szanują swoje żony niż u nas.
-W tych sprawach bywa różnie – odparł Michał i od razu przypomniały mu się relacje małżeńskie jego najbliższych krewnych.
-Małżeństwo mojej matki jest bardzo smutne – stwierdziła Azeja i wówczas przypomniała sobie kilka sytuacji, których była świadkiem. – Moja matka jest wprawdzie żoną ojca, ale mnie się zdaje, że przede wszystkim jest jego służącą. Wszystko musi mu podać i musi znosić jego wszystkie humory. A najgorsze jest to, że nic jej nie wolno i o wszystkim decyduje ojciec.
-Pewnie boisz się pani swojego ojca? – zapytał niepewnie Michał.
-Ojciec nie jest taki najgorszy. Czasem tam mnie uderzy, ale matkę biję częściej i mocniej – dodała ze smutkiem Azeja.
-U mnie w rodzinie mężowie raczej nie biją swoich żon, ale wiem, że w niektórych rodzinach to się zdarza.
-U nas to powszechne. Czasem mąż potrafi nawet zatłuc swoją żonę i uchodzi mu to płazem. Ale nie chcę już o tym mówić – i po tych słowach oparła soją głowę o narożnik karety.
-Prześpij się pani, bo całą noc nie spałaś. Jak dojedziemy do Niemieży to cię obudzę, żebyś wskazała swój dom.
-Nie chcę spać, bo chcę jeszcze panie na ciebie trochę popatrzeć – i po tych słowach ponownie uśmiechnęła się do Michała. – Chciałabym mieć za męża kogoś takiego jak ty panie, ale u nas w Niemieży nikogo takiego nie ma. – Po tych słowach westchnęła i zaczęła spoglądać przez okno karety. Po niedługim czasie znów oparła swoją głowę o narożnik i zasnęła. Przez cały ten czas Michał nie potrafił oderwać wzroku od jej twarzy, która wydała mu się najładniejszą na świecie. Nie chcąc jej obudzić zdjął powoli swój żupan i delikatnie przykrył jej kolana. Jechali tak przez pół godziny, aż w końcu znaleźli się przy drodze, która prowadziła do samego środka Niemieży. Michał dostrzegł już pierwsze zabudowania tatarskie i dotknął prawego ramiona Azeji, która nie wiedząc co się dzieje, poderwała głowę do góry.
-Gdzie jestem? – i spojrzawszy na Michała, od razu się uspokoiła.
-Dojeżdżamy do Niemieży, a ja nie wiem pani, gdzie mieszkasz?
-W samym środku, tuż przy meczecie. – Po tych słowach Michał stuknął w dach karety i po chwili konie stanęły w miejscu.
-Jedź Walenty pod meczet i tam się zatrzymaj.
-Pod meczet i tam się zatrzymam – potwierdził Walenty i od razu kareta ruszyła w wyznaczone miejsce. Oboje pasażerowie patrzyli z uśmiechem na siebie, aż w końcu Azeja przemówiła.
-Skoro mi panie uratowałeś życie, to musisz kiedyś przyjechać do nas na obiad. Wszyscy mówią, że dobrze gotuję – zażartowała na sam koniec.
-Jestem trochę niedowiarkiem, zatem muszę się przekonać, czy to prawda co mówisz pani? – zażartował tym razem Michał.
-Daleko stąd mieszkasz panie?
-W Janowie opodal Kowna.
-Nigdy tam nie byłam. Jak długo byś musiał panie jechać do Niemieży?
-Długo. Nawet bardzo długo – rzekł Michał i dostrzegł smutek na twarzy Azeji, stąd też od razu dodał. – Na szczęście mój stryj Józef został ostatnio sufraganem wileńskim i zakupił sobie kamienicę w Wilnie, a z Wilna to mógłbym cię pani odwiedzić nawet na piechotę.
-Ja zawsze do Wilna chodzę na piechotę. Skrótem to tylko dziesięć kilometrów.
-Skoro mnie pani zapraszasz na obiad, to zapowiadam się w pierwszą niedzielę października.
-Ale to jeszcze prawie dwa miesiące – zauważyła Azeja.
-Jestem posłem kowieńskim i muszę pojutrze wracać do Warszawy na sejm.
-W Warszawie też nigdy nie byłam – wtrąciła Azeja i aż westchnęła. Po chwili jednak uśmiechnęła się i zapytała. – Naprawdę jesteś panie posłem?
-Jestem posłem, a być może kiedyś zostanę senatorem.
-Obyś panie nim został – rzekła Azeja i w tym samym momencie kareta zatrzymała się w miejscu, co oznaczało, że dotarła pod meczet w Niemieży. Zaraz też Azeja spojrzała przez okienko i widząc swój dom szarpnęła za klamkę, by otworzyć drzwi. Następnie wysiadła z karety i czekała aż to samo zrobi Michał. – To jest mój dom panie. Tutaj mieszkam.
-Całkiem duży – odparł Michał i jego wzrok padł na nieduży drewniany dom, w którym znajdowały się dwa niewielkie okna.
-Pałac to wprawdzie nie jest, ale to jeden z większych domów w Niemieży – podkreśliła na koniec Azeja.
-Jeżeli twoje pani zaproszenie jest aktualne, to odwiedzę cię w pierwszą niedzielę października, bo wcześniej nie mogę. – W tym samym momencie Michał usłyszał głos starszej kobiety, która zaczął głośno lamentować.
-Azejako, gdzieżeś była tyle czasu Azejko? – i podbiegła do swojej córki. – Napadli cię dziecko? – zapytała łamiącym się głosem.
-Nie pani matko, tylko wpadłam do niedźwiedziego dołu – oznajmiła Azeja i szybko znalazła się w objęciach swej matki. – Znalazł mnie ten pan i uratował. A nawet przywiózł mnie karetą. – Po tych słowach matka Azeji klęknęła przed Michałem i zamierzała ucałować go w dłoń, ale Michał jej na to nie pozwolił.
-Jakże ja ci się panie odwdzięczę.
-Twoja córka pani też mnie niedawno uratowała. Wstań pani z tej ziemi – polecił Michał i wówczas matka Azeji powstała.
-Wejdź panie do domu, mam dobry wywar z jabłek i śliwek.
-Muszę już wracać do Rudomin, ale obiecuję, że przyjadę na początku października.
-Będziemy czekać panie – odparła matka Azeji.
-Pani matko pójdź po Rudomicką, bo ręka mi opuchła i pewnie jest złamana – oznajmiła Azeja.
-Już biegnę Azejko. Już biegnę – i zaraz też poszła do domu, gdzie mieszkała miejscowa znachorka.
-Będę czekać panie – rzekła Azeja, a wtedy Michał chwycił jej rękę i ucałował ją w dłoń.
-O jej. Nikt mnie dotąd nie całował w rękę – i przełknęła ślinę.
-Wracaj do zdrowia pani – oznajmił Michał, a następnie zwrócił się do sługi swego stryja. – Wracamy Walenty. Teraz możesz jechać szybciej. Nie żałuj bata – rozkazał.
-Wracamy szybko i bata mam nie żałować – rzekł sługa i od razu strzelił z bata. Michał zaś raz jeszcze spojrzał na Azeję i uśmiechając się do niej, wsiadł do karety. Gdy tylko pojazd ruszył, Azeja pobiegła przez chwilę za powozem, a następnie zatrzymała się i stała tak w miejscu do czasu, aż kareta znikła jej z pola widzenia.
ciąg dalszy za tydzień