Dziś w nocy zmarł Ernest Bryll. Przypominamy jego rozmowę z Adrianem Szarym.
Adrian Szary: Panie Erneście, dziękujemy, że zgodził się Pan na udzielenie wywiadu dla portalu „Kozirynek”. Czas trudny, pandemiczny. Właśnie w tym okresie Pański „Psalm, stojących w kolejce” nabrał dla mnie ostatnio nowego znaczenia i stał się szalenie aktualny: „Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj. Kiedyś te kamienie drgną…” Czy myśli Pan, że ten trudny czas wkrótce minie? Jak sobie Pan radzi w tym okresie?
Ernest Bryll: Nie ma rady. Trzeba dać sobie radę. Jest trudno, ale ja pamiętam jeszcze dziecinne lata w czasie strasznej zimy roku `40 czy `41 i to w czasach Generalnej Guberni takiej degradacji cywilizacyjnej, że…
Debiutował Pan w pokoleniu tzw. „Współczesności”. W tym samym okresie, co Herbert, Białoszewski, Grochowiak. Jak wspomina Pan swój debiut? Kontakty ze wspomnianymi poetami? Pamiętam, że w jednym z wywiadów wspominał Pan spotkanie z Władysławem Broniewskim.
Debiutowałem w roku `51 jeszcze nikomu się nie marzyło o „Współczesności”. No tak sobie napisałem wiersz i poszło. Ale krótki czas, kiedy redagowaliśmy „Współczesność”, pod redakcją Staszka Grochowiaka, chyba niecałe dwa lata, bardzo na mnie wpłynął. Jak i rozbicie tego zespołu i wyrzucenie mnie na margines chyba w roku `59. A Broniewski? Miałem z nim rozmowę trochę później, kiedy zaprosił mnie do towarzystwa w swoim wieczorze, w Płocku. Zdarzyła się rozmowa o łódce, co czeka na łasze wiślanej, o tym jak pan Władysław ucieknie Wisłą na oceany. Jest w mojej książce „Duchy poetów” – rozmowa, którą prowadził Marcin Styczeń. Za długa i za dramatyczna, żeby tu opowiadać o spotkaniu z kimś, kto dla mnie był znakomitym poetą.
Jest Pan dla mnie, z całym szacunkiem do innych autorów, takim „ostatnim, prawdziwym poetą”. Dziś łatwiej zaistnieć w internecie, wydać książkę, nazwać się poetą. Myśli Pan, że to dobra tendencja?
Czy jestem takim „prawdziwym poetą”? Może powiem, że nie umiem być poetą. To „coś”, co mnie dopada i czasem wiersze mają jakiś odzew. Ale strzegę się „bycia poetą” dlatego też mam wiele zawodów i umiejętności, aby nie rozumieć siebie, jako „personę poetyzującą”. A internet to tylko nagła łatwość dla ogłaszania każdego bąknięcia naszej istoty, bez zastanowienia… We wszystkim niestety. Wielkie narzędzie komunikacji – no i często byle jakich myśli.
Piszemy poezję dla siebie czy dla czytelników? Czy poezja powinna być utylitarna? Jaki cel ma Pana poezja?
Ja piszę z nagła „coś” mnie przymusza. Długo czekam. Czasem potem publikuję i czasem bywa to ważne dla kogoś, bo jakby ułożyłem to, co go gnębiło. Poezja jest tym, jak wierzyli dawni celtyccy pieśniarze, co dzieje się między twórcą pieśni a odbiorcą, słuchaczem. Raczej nie wierzyli poezji zapisanej. Poezja to „pomiędzy”.
Ukończył Pan filologię polską, podobnie zresztą jak ja, nasz redakcyjny kolega – Adam Świć oraz redaktor naczelny portalu „Kozirynek” – Jakub Hapka. Czy polonistyka pomaga czy przeszkadza w pisaniu?
Polonistyka nie nauczy pisania. Polonistyka to wiedza o piśmiennictwie i języku. A co wiadome to nie dla niewiadomej i jeszcze nowej poezji. Oczywiście wiedza i kultura dają wiele w samoświadomości. Dziś bym wybrał historię albo obcą filologię. Żeby uczyć się jak odmienne jest znaczenie słów, choć teoretycznie takie samo.
Czyta Pan poezję innych autorów? Kogo, by Pan polecił?
Nikogo. Co chwila odkrywam coś tajemnego w poezji. Nawet dawno przeczytane, nieraz widzi się zupełnie inaczej. Nie bez powodu „Księgi święte” czyta się raz po raz, jako dawno wiadome nam, a na nowo objawione.
Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że szkoła nie nauczy wrażliwości na poezję. A czy warsztaty literackie są w stanie jej nauczyć? Czy pisania poezji w ogóle można się nauczyć?
Szkoła ma nauczyć wiedzy, czyli rozumienia tego, co mówimy do siebie, zarówno w literaturze, jak i w zwykłym „języka mieleniu”. A warsztaty literackie tak, bo one są dla tych, co chcą zaglądać w literaturę głębiej. Jak chociażby ci, co mają talent, aby wyjść poza rudymenta matematyki i usłyszeć wielką muzykę liczb i pojęć.
Gdyby miał Pan udzielić kilku rad młodym poetom, co by im Pan doradził?
Rady dla młodych poetów. Są jak i ja „chorzy na specjalną zarazę”. Czyli ostrożnie. Wiersze to nieustanne kasłanie. Choroba mija albo i nie. Czasami jej nawroty przekształcają nas w nieoczekiwane. Ale ja zawsze miałem „miejsce ucieczki”. Jakąś zdrową profesję.
Co Pan sądzi o grupach literackich? Lepiej tworzyć w grupie czy pozostać indywidualistą?
Grupy literackie dają siłę i przyjaciół w zafascynowaniu. Potem normalne, że umykamy od wspólnot na dróżki własne.
A o konkursach literackich?
Konkursy literackie są jak zawody w jakieś dyscyplinie. Potem są samotne maratony. Konkursy pomagają jakoś w zrozumieniu poezji. Gorzej, że coraz więcej przykładów oszustw. Podkradania wierszy za swoje. Przeróbek, no różnych przekrętów. Czemu to? Przecież nagrody są niziutkie. Zasobniej byłoby oszukiwać w czymś bogatszym.
Jakie to uczucie dla poety usłyszeć swój wiersz, jako piosenkę? Przypomnijmy, że z Pana tekstów korzystali m. in.: Krystyna Prońko, Maryla Rodowicz, Marek Grechuta, Michał Bajor, „Skaldowie” czy zespół „Myslovitz”
Usłyszeć swój wiersz jako piosenkę. Ot, na początku to uczucie jakby słowa nabrały dodatkowego znaczenia, bo muzyka. Kiedy piosenka staje się hitem to jakby dziwne spełnienie szerokiego dotarcia do odbiorcy. Czasem zupełnie nieprzewidzianego. I ucieczka od „własnego” w masowość, uznanie.
Pod koniec zeszłego roku wydał Pan trzytomowy wybór swoich wierszy. Powiedzmy parę słów o tym wydawnictwie.
Zbiór obejmuje wszystko. To szeroki wybór. Tom pierwszy „Zapiski”, od pierwocin do lat dziewięćdziesiątych. Tom drugi „Szara godzina” – lata 2000-2015, a tom trzeci „Ma się ku wieczorowi” – wiersze z lat 2014-2020. Wydane w wydawnictwie „Św. Pawła”. Oni jeszcze dbają o dotarcie książek do odbiorcy. Oczywiście dziękuję za pomoc, jak wielu piszących, Instytutowi Literatury.
Portal „Kozirynek” wydawany jest w Radzyniu Podlaskim. Był Pan kiedyś w Radzyniu? Ma Pan jakieś wspomnienia, skojarzenia z tym miastem?
Byłem w Radzyniu parę razy. Zapraszany przez waszego poetę, pieśniarza Jacka Musiatowicza. Lubi to, co ja piszę i skomponował muzykę do kilku moich utworów. Ja też go cenię, choć „poderwałbym” go ostrzej w rozwijaniu niewątpliwego talentu. On zapoznał mnie z wieloma osobami z Radzynia. Dla mnie to ładne miasto i bardzo ciekawe przez to „przełamywanie” się Podlasia z lubelską ziemią. Już tam kończą się przysłowiowe „piaski i karaski”.
Bardzo dziękujemy za rozmowę. Życzymy dużo zdrowia. I czekamy na kolejne wiersze oraz spotkania.
Rozmawiał: Adrian Szary