Szczerość na wiecu, sale w kolorach, zagracona Oranżeria, dozorca Piszcz, czworaki i dzieje pradziadka, woźnicy Szlubowskiego – druga część wspomnień Włodzimierza Borysiewicza.

W Radzyniu, zawsze z okazji świąt państwowych był wiec na dziedzińcu pałacowym. Mój tata na takie święta zjeżdżał do domu, zabrał i mnie. Wsadził mnie sobie na ramiona i mówi: „Przyglądaj się”. Musiałem nie być za duży. Ojciec był brunetem. Zobaczyłem, że coś jest w jego włosach. Podobno zacząłem krzyczeć:

-Tatusiu, tatusiu! Ile ty masz pchełek!

*

Był rok ’37/8. Jak kierowałem się  do szkoły podstawowej, szedłem przez Ostrowiecką. Jak wracałem, łaziłem po całym pałacu. Po wszystkich salach. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Pamiętam, że były tam sale w odpowiednich kolorach. Była  olbrzymia seledynowa sala z meblami obitymi w tym kolorze, druga – na bordowo.

Jak to wszystko pozajmowali Niemcy, to wciąż łaziłem – po tych wieżach itd. Ale to szybko się skończyło. Jak w ’39 parę razy zbombardowali starostwo, to już tak się nie wędrowało.

W pałacu mieściło się starostwo, ale obsadowo nie było wielkie. Sale były do pokazywania ludziom, zwiedzania. Oglądałem oranżerię, była zaniedbana. Nie było tam nic, jeden wielki bałagan. Parę razy zaglądałem przez okna, widziałem kupę gratów. Stało to bez specjalnej opieki.

Tego wszystkiego pilnował pan Piszcz, facet koło 40-tki. Można było wszędzie łazić, tylko – broń Boże- żeby Piszcz tego nie widział. Był dozorcą całego kompleksu. Chłopaki ostrzegali jedni drugich: „Uważaj, żebyś u Piszcza nie podpadł”. Był taki, że wszyscy się go bali. Chodził wszędzie – po fosach od strony miasta.

Bramy  były otwarte cały dzień, ale na noc były zamykane. On to robił.

Czworaki

Mój pradziadek, Michał Matysiak przez długie lata miał stelmarnię* i  kuźnię. Miał też pieczę nad dworskim sprzężajem**. Konie były w pałacu, tam gdzie teraz jest sala konferencyjna. 30 parę koni  tzw. cugowych. To był bardzo ciekawy typ konia. Raz miałem okazję jechać, gdy mój brat był w Lublinie u lekarza, u doktora Majewskiego na Krakowskim Przedmieściu.

Pradziadek był fornalem, mieszkał w czworakach. Ale pomagał także przy remontach pojazdów. Nauczył się przy okazji stelmarki i kowalstwa – takiego na swój użytek. Podczas powstania styczniowego, był woźnicą któregoś z młodych Szlubowskich. Jeździł nawet do Ostrowa Lubelskiego, tam był przywódca powstania na Radzyń.

Powstanie się nie udało, dziadka z dziedzicem zabrali na Sybir. Ruscy podobno strasznie się dziwili: ” W jaki sposób ty, fornal i woźnica, chciałeś przystąpić do tego powstania?”. A on, jak woził dziedzica, to się osłuchał, cop to ma być z tym zrywem.

Na zsyłce mieszkali po wsiach. Gospodarze, którzy żywili tych zesłańców, dostawali parę kopiejek na ich utrzymanie. Oczywiście, starali się i sami coś zarobić. Był głód. Dziedzic marnie się trzymał. Umiał tylko polować. Michał widząc, że to nie przelewki, zaczął chłopom remontować wózki. Jak remontował to dostawał jeść. We dwóch mieli chociaż wyżywienie.

Radzyńscy Szlubowscy wystarali się, żeby ściągnąć go z tego zesłania. Napisali do niego: „Wracaj, skończyła ci się zsyłka. Będziesz mógł mieszkać w Radzyniu”. Odpisał: „Bardzo wam dziękuję za pomoc i staranie, ale ja bez Michała nie wrócę”. Wtedy Szlubowscy postarali się o to, żeby ściągnąć i mojego pradziadka. Ale generalny gubernator z Siedlec ustalił: taki chłop, który przystąpił do powstania jest mocno „zbakierowany”. Pozwolił mu wrócić, ale nie pozwolił mieszkać na terenie siedleckiej guberni, pod którą podlegał Radzyń.

Pracował więc w Warszawie, tam udało się go umieścić. Dostał robotę, ponieważ był takim trochę kowalem w hucie, gdzie potem była Huta Warszawa. Tam sobie tak urobił kumpli, że po pewnym czasie ten zakaz został cofnięty. Mógł wrócić na teren powiatu radzyńskiego. Tu przygotowali dla niego stanowisko szefa nad całym sprzężajem. Dziadek zamieszkał z rodziną w tym domu, obok pałacu. Remontował i pilnował koni.

Kiedyś, jak próbował konie i jakiś wóz – konie poniosły, dziadek spadł i się zabił. Miał 65 lat. Kiedy dowiedzieli się o tym koledzy z tej huty pod Warszawą, zrobili mu krzyż z odlewanego metalu. Tam była tabliczka, ale nie było na niej wzmianki, że był powstańcem styczniowym. To było zakazane. Stała tam bardzo długo, przed kilkoma laty włożono ją do środka grobu na radzyńskim cmentarzu.

Później pochowano tam jego wnuka – Henryka Matysiaka. Bardzo młodo umarł, w ’41 roku. To był taki okres, kiedy z Niemcami nie dało się nic załatwić. Dopiero później, jak zobaczyli, że z nimi jest kiepsko – dawało się coś załatwić. Nie można było zorganizować lekarstw.

 


*Stlemacharnia (stelmarnia) to budynek w którym pracowała stelmach (z niem. Stellmacher), czyli po polsku kołodziej – rzemieślnik zajmujący się wyrobem drewnianych wozów i kół.

**sprzężaj – konie, bydło zaprzęgane do wozu, pługa, ogół zwierząt pociągowych.