„Poczekaj, koleś, przyjdą chłopcy z Mokrej/ I knajpa zakołysze się jak okręt/ A ty pod stołem będziesz w żłobie leżeć/ Bo nie lubiłeś słuchać chłopców z Mokrej”. Dziś wspomnienie o ulicy mojego (naszego) dzieciństwa
Przyjezdni czy ludzie „nie stąd” śmiali się kiedyś, że ten Radzyń to ma chyba tylko jedną ulicę. Bardzo wielu radzyniaków jako swoje miejsce zamieszkania podawało ulicę Zabielską. I w istocie w końcówce lat osiemdziesiątych do ’91 roku wydawała mi się wielkim obszarem. Mającym, rzecz jasna, swoje wyraźne granice, ale wciąż nie do końca odkryte.
Ta swoista mapa dzieciństwa miała kilka punktów granicznych. Apteka taty, na „szczycie” przedszkole, „filialna”(na przerwie mogłeś wyskoczyć do domu po zapomniany zeszyt) i najbliższy przyczółek – „małe przedszkole”.
W tym samym bloku, kilka klatek dalej, w „przejściówce” mieszkali dziadkowie – tam spędzaliśmy czas po szkole. „Przejściówka” to też kawał historii – czegóż tam nie było. Okienko z zapiekankami, kultowy kiosk „Ruchu”, w którym naciągaliśmy dziadka na kupno komiksów (czy wasze dzieci/młodsze rodzeństwo znają jeszcze serię „Asterixów”, rodzimych „Kajko i Kokosza”, „Tytusa”?) . I napis, który z obraźliwego ktoś przerobił na bardziej pragmatyczny: Dziewczyny, dajcie zupy.
Na podobny chwyt wpadł ktoś na smutnym lubelskim dworcu:
Blok obok, to mieszkanie kolegi Radka i pomoc jego starszej siostry przy odrabianiu lekcji. Przed naszym blokiem, tuż za budynkiem ówczesnego RDK-u latem stała kempingowa przyczepa służąca jako budka z lodami. Gałka kosztowała trzy razy mniej niż teraz. RDK był też miejscem świetlicy podczas pierwszych lat podstawówki. W ogóle wiele się tam działo…
Sąsiad z klatki obok jeździł starą warszawą i imponował nam, że miał w nosie zmieniające się trendy i pogoń innych za lepszymi autami.
Pamiętam nasze ranne wstawanie, w radiu prawie codziennie puszczali „The Final Countdown” Europe. Nasza ekscytacja śmieciarką pana Edzia – pojazd naszych marzeń (chodziło pewnie o gabaryty wehikułu). Jak przez mgłę przypomina mi się śp. pan Krasowiec ciągnący wózek z mlekiem z „dużego” do „małego” przedszkola (mieszczącego się na parterze, oddalonego o rzut beretem od starej „Szóstki”). W tej marszrucie towarzyszyli mu często łobuzowaci bracia Traczykowie
Ciągną swoje wózki dwukółki mleczarze, nad dachami snują się sny
Mimo przenosin na nowe osiedle, chętnie tam wracałem. W bloku przy kościele mieszkał Andrzej, (fan Legii, który dzielił pokój z bratem, kibicem Widzewa), do dziś mieszka tam też Mariusz. Pamiętam taka scenkę z piaszczystego wtedy boiska przy „filialnej”(co byśmy wtedy dali za płot za bramką). Wchodzę nakładką, a Jędruś najspokojniej w świecie mówi: za to czerwień powinna być. Moi koledzy z grupy ministranckiej też mieszkali na Zabielskiej: Maciek, Paweł, Jarek, Piekarz.
Była sympatyczną wyspą, gdy mieszkali tam przez czas jakiś wujkowie.
I podzielili nam Zabielską, rozczłonkowali na zimno brzmiącą Spółdzielczą, oddano przy okazji hołd królowi (Jagiellończyk, Jagiellończyk, z tobą rozkwit nam się łączy. Dla mnie i tak pozostanie Zabielską. 6/110
P.s. Wiem, że wielu może tęsknie westchnąć: a cudowne lata na Bulwarach, a ballada o Warszawskiej, a święty spokój Zgody? Suma radzyńskich dzielnic, suma ludzkich historii.