Do Radzynia wróciłem w `56. Po skończeniu studiów rolniczych w Lublinie dostałem nakaz do Państwowych Ośrodków Maszynowych. Najpierw przez dwa lata pracowałem w Klonownicy – miejscowości między Białą Podlaską a Janowem, po dwóch latach przeniesiono mnie do Bezwoli.
Główny agronom
Był to czas, w którym przeniesiono mnie służbowo na skutek całkowitej reorganizacji służby rolnej, którą zabrano z Państwowych Ośrodków Maszynowych i przeniesiono do rad gromadzkich – one już wtedy istniały. Jako jedyny pracownik z wyższym wykształceniem rolniczym trafiłem do prezydium Powiatowej Rady Narodowej, do Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa jako główny agronom. Przedstawiono mi armię dotychczas zatrudnionych ludzi w tym wydziale (dwupiętrowy budynek mieścił się w opuszczonym domu przy Miejskiej Radzie Narodowej, który zamienia się w ruinę – to był jeden z bardziej okazałych, obszernych budynków). Przejrzałem teczki personalne swoich pracowników i z przerażeniem stwierdziłem, że nikt nie ma żadnego przygotowania rolniczego. To są byli milicjanci, ludzie, których nie było gdzie upchnąć wsadzano do tego wydziału. Z tym trzeba było zaczynać pracę.
Kierownikiem wydziału był wówczas nieżyjący już dawno Stefan Rusin. Jego żona pracowała jako nauczycielka w szkole. Przed wojną był rządcą majątku w Starej Wsi. Uczciwy, zorientowany człowiek, ale słuchający bez reszty tego wszystkiego, co kazano mu w komitecie powiatowym. A tam – proszę wybaczyć określenie- było kupę matołów, którzy starali się rządzić wszystkim. O wszystkim decydować.
Początki pracy były dość ciężkie, ale szybko sobie z tym poradziłem.
„Każdy skrawek ziemi musi być wykorzystany”
Tworzono wówczas kółka rolnicze. Stawiano na gospodarkę indywidualną, wzorowaną trochę na pionierskich pracach profesora Konopackiego sprzed wojny, który organizował nowoczesne rolnictwo w gospodarkach chłopskich. Prowadził szkolenia, przygotowywał fachowców, wprowadzał postęp we wszystkich dziedzinach. Orientowałem się trochę, jak powinny wyglądać gospodarstwa rolne, ekonomikę rolnictwa mieliśmy dobrze postawioną na uczelni.
Wpadłem na bardzo skuteczny pomysł. Zebrałem całe towarzystwo, szeroko omówiłem zagadnienie. Powiedziałem: „każdy z was, w rejonie swego działania, niech wybierze sobie gospodarstwo i stworzy jego plan urządzenia. W oparciu o naturalne środki produkcyjne, ilość ludzi do pracy, zainteresowania rolników, o potrzeby gospodarcze, możliwości rozwoju. Każdy skrawek ziemi musi być wykorzystany. Wy to obejrzycie, przemyślicie – proszę mi stworzyć taki projekt urządzeniowy. Ja się zorientuję, kto z was jest przygotowany do poradnictwa we współczesnym rolnictwie”.
Jeden z dawnych działaczy, z jakiś względów przesunięty z Komitetu Powiatowego, zdecydował się na taką przyspieszoną szkołę rolniczą – zawodową, centralnie zorganizowaną pod Warszawą. Skończył tę szkołę. Jeden z nich był zaocznym studentem na wydziale rolnictwa, reszta zupełnie „zielona”. Przy ocenie tych prac, których było bardzo niewiele nie było czego bardzo przeglądać. Powiedziałem: „Panowie, zdecydujcie się , gdzie możecie pracować, bo na tych stanowiskach – nie.” Pozwalniało się towarzystwo.
Miałem już wtedy przeszkolonych trochę przez siebie, trochę przygotowanych przez szkoły, które przedtem skończyli. Bazowałem na pracownikach, zwolnionych z POM-u. Trwało to przez parę miesięcy. W międzyczasie zorganizowany został Powiatowy Związek Kółek i Organizacji Rolniczych, zaproponowano żebym tam przeszedł. Zgodziłem się. Zagwarantowano mi poprzednie pobory, a tu w powiatowej radzie były „za wysokie”. Oświadczyli, że będą musieli mi je zmniejszyć. Wszedłem w rolnictwo powiatowe.
Skierowano mnie również na kilkutygodniowy kurs klasyfikatorów gleb, oparty o metody naukowe. Skończyłem go w Puławach. Był to czas, kiedy przystępowano do budowy kanału Wieprz – Krzna. Bardzo mocno zaangażowałem się w te prace przygotowawcze. To miejsce, gdzie dziś są zbiorniki. To było jedno wielkie bagno z trzema wyspami. Na jednej były zlokalizowane dwa gospodarstwa rolne, na które wiosną i jesienią tylko czółnem można było się dostać i dwa dziko rosnące drzewa, otoczone bagnami. Chodziłem z miejscowymi mieszkańcami tamtych wsi – to były duże tereny – tylko znanymi przez nich przejściami. Wszędzie można było wpaść po pachy.
W tamtym czasie wiele dyskutowałem z projektantem tego kanału.
*
Kółka rolnicze w całym powiecie radzyńskim rozwijały się bardzo dynamicznie. Budziły bardzo duże zainteresowanie wśród rolników. Wprowadzane były te metody, które zapoczątkował prof. Konopacki. Dobrze je znałem, na nich opierały się wytyczne z województwa, z centrali. Chodziło o to, żeby wykorzystać każdy skrawek ziemi w jak najbardziej racjonalny sposób, żeby uzyskiwać maksymalne dochody z tego, co się posiada. Wykorzystując wszystko, żeby nic się nie marnowało.
Cały szereg błędów
W wielu przypadkach o ustawieniu gospodarstwa decydowała ilość słomy – to było potrzebne. Na ogół były nadwyżki siana, ale występowały braki powierzchni inwentarskiej, niemożność zdobycia materiałów budowlanych. To był podstawowy problem– ale bazowano na doświadczeniach rolniczych: nawozowych, odmianowych, gatunkowych. Opisywano te doświadczenia, publikowano to wszystko. Prowadzone były systematyczne szkolenia. Przez każdą zimę, przynajmniej raz w tygodniu przyjeżdżał specjalista i na jakiś temat prowadził wykłady. Trwało to do czasu, dopóki został utworzony Fundusz Rozwoju Rolnictwa. Pieniądze, przejmowane przez państwo w poprzednim okresie do budżetu, z różnic obowiązkowych dostaw, jakimi obciążeni byli rolnicy a faktycznymi cenami tych produktów rolnych. To przelewano na ten fundusz i za to kazano w pierwszej kolejności mechanizować wieś.
Z tym, że nie można było kupić za zgromadzone na koncie pieniądze – tylko trzeba było wnosić wkład własny. I z dużą obawą rolnic przystępowali do tego interesu. Szło to z dużymi trudnościami. Spółdzielnie produkcyjne się rozpadły, budowane poprzednio z uporem przez ładne kilkanaście lat. Wiadomo było, że rolnictwo bazować będzie na gospodarce indywidualnej. Było wielu takich, którzy woleli za własne pieniądze we dwóch czy trzech kupić ciągnik niż angażować się w kupno za pośrednictwem tego państwowego funduszu.
Jadą wozy do Bezwoli
Popełniono cały szereg błędów. Przede wszystkim wyłożone niewyobrażalne nawet dzisiaj środki w odwodnienie terenów, gdziekolwiek woda. To zrobiły urządzenia kanału Wieprz-Krzna. Wprawdzie budowano systemy nawadniające, ale z różnych względów nie zdawały egzaminu. Efekt był taki, że stworzono warunki do masowej produkcji siana, której rolnicy nie byli w stanie zużytkować we własnym zakresie. Każdego dnia jechały całe korowody do maksimum naładowanych wozów na stację kolejową do Bezwoli, gdzie był na to przeznaczony ogromny plac. Stała prasa do ścisłego uciskania tego siana. Ładowano w to już nie dziesiątki, ale setki wagonów i wysyłano w świat.
Kółka rolnicze w całym powiecie radzyńskim rozwijały się bardzo dynamicznie. Budziły bardzo duże zainteresowanie wśród rolników. Wprowadzane były te metody, które zapoczątkował prof. Konopacki. Dobrze je znałem, na nich opierały się wytyczne z województwa, z centrali. Chodziło o to, żeby wykorzystać każdy skrawek ziemi w jak najbardziej racjonalny sposób, żeby uzyskiwać maksymalne dochody z tego, co się posiada