Kopał do pewnego momentu. Zorientował się, że już wyjścia nie ma – tą łopata machnął jednego tak, że ten się przewrócił. Drugiemu sypnął piachem w oczy i w jakiś sposób (może było tam oparcie na ziemi, przedmioty?) wskoczył na wysoki mur, przetoczył się przez zwinięte druty kolczaste, pokonał rzekę i uciekł.
Powiat radzyński obejmował teren powiatu łukowskiego, znaczną część parczewskiego oraz część obecnego lubartowskiego. Działania WiN-u były bardzo rozpowszechnione i dobrze zorganizowane. W Urzędzie Bezpieczeństwa znaleźli się ludzie z dawnej Armii Krajowej, którzy znali metody organizacyjne, ludzi i skutecznie przeciwdziałali ugrupowaniom, które miały za cel stawić opór ówczesnej władzy.
Wczesny ranek, w mojej rodzinnej Kopinie wiedzieli, że są tam partyzanci. Wieś była otoczona już wieczorem. Ukrywało się w niej trzech ludzi, dobrze uzbrojonych. Weszli bez strzału, zabrali. W tym czasie ich dowódca, Jerzy Skoliniec ( porucznik, występujący pod pseudonimem „Kruk”) tworzonego na tym terenie, siedział już za kratkami od 1944 r., od pierwszego spotkania z Sowietami.
Organizacja WiN-owska utrzymywała się długi czas. Dużo ludzi zginęło – po obu stronach. W mojej wsi, ze stodoły w której się ukrywali wyciągnięto trzech. Przeprowadzono na teren byłego folwarku, po paru minutach wyszedł Niemczuk – dowodzący całą akcją z ramienia Urzędu Bezpieczeństwa, dawny członek AK i wydał rozkaz rozstrzelania dwóch na miejscu. Zostali wtedy zabici: ojciec pięciorga nieletnich dzieci, Władysław Kudło, nasz sąsiad oraz ukrywający się w Kopinie Trochunowicz. Trzeciego – Rosińskiego zabrano do Radzynia. Ten, który w jego wersji (jedynej, jaką znam) wyprowadzony został przez dwóch pijanych ubeków na plac przy więzieniu. Dano mu łopatę do ręki i kazano kopać własny grób.
Kopał do pewnego momentu. Zorientował się, że już wyjścia nie ma – tą łopata machnął jednego tak, że ten się przewrócił. Drugiemu sypnął piachem w oczy i w jakiś sposób (może było tam oparcie na ziemi, przedmioty?) wskoczył na wysoki mur, przetoczył się przez zwinięte druty kolczaste, pokonał rzekę i uciekł.
Schronienie w Branicy Suchowolskiej
Tak się złożyło, że trafił do mojej cioci i wuja, których znał z czasów wojny. To był późny wieczór, około godziny 23. W mieszkaniu jeszcze się świeciło, nie spali. Zamknął okiennice – wujowi wydało się to bardzo podejrzane, kto to może w jego domu zamykać okna. Przyszedł pokrwawiony, podrapany, w poszarpanym ubraniu. Według relacji domowników miał powiedzieć: – Uciekłem, udało mi się uciec. Proszę o możliwość zatrzymania się tutaj. Tak, żeby nikt o mnie nie wiedział przez kilka dni.
Wsiadłem rano na rower, pojechałem do swego domu rodzinnego. Nie poszedłem już do jego żony, bałem się, że ktoś może obserwować, co się dzieje. Poszła mama, powiadomiła żonę. Ta przyniosła mi ubranie, przywiozłem je. Z tydzień czasu siedział u wujostwa. Do momentu, aż ktoś przypadkowo go zobaczył. Wtedy poprosił o przeprowadzenie go do innego gospodarstwa, także w Branicy. Tam też kilka dni pobył i wyjechał w swoje rodzinne strony, należał do wysiedlonych w czasie niemieckiej okupacji. Więcej go nie spotkałem ani nic o nim nie słyszałem.
*
Od sierpnia 1944. w radzyńskim więzieniu funkcjonowała placówka Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego – komunistycznej policji politycznej, mającej na celu pacyfikację antykomunistycznego podziemia niepodległościowego i sowietyzację społeczeństwa. Historyk, prof. Dariusz Magier, który na zachowanych w IPN listach więźniów odnalazł 395 nazwisk Żołnierzy Wyklętych, twierdzi, że przez radzyński areszt mogło się ich przewinąć ok. 450. W tym gronie znalazła się większość kadry dowódczej i średniego szczebla AK i WiN Obwodu Radzyń, przebywali tu dowódcy drużyn oraz szeregowi członkowie organizacji niepodległościowych.