To są te dni, kiedy żal i tęsknota przeszywa serca. Kiedy wszyscy gdzieś pędzą, niby zamyśleni. Ta łuna nad miastem, zapach dymu. Staję, zamykam wtedy oczy. Widzę ją, piękną jak zawsze, zadbanymi paznokciami wertującą kartoniki w katalogach. Lubiłam przychodzić do niej do pracy. Tamten, biblioteczny zapach książek, szepty studentów, skrzypiąca drewniana podłoga. Mama zawsze zabierała mnie na pączka i sok. Dumna, że przez pół miasta przejeżdżałam sama autobusem, choć byłam taka mała. Bo siedem lat to chyba niewiele, jak na podróżującego samotnie dzieciaka. Potem podstępnie wkradła się do jej życia choroba, szybko się wszystko skończyło.Tak samo szybko ja musiałam dorosnąć…
Na cmentarz umówiłam się z siostrą. Z ciężką siatką stałam na przystanku. Widziałam, był też i on. Elegancki, szpakowaty mężczyzna w kapeluszu. Znałam go z osiedla, ludzie mówili, że to dziwak. Ciągle coś mamrotał pod nosem, a to gadał do swojego psa. Trzymał w rękach ogromny bukiet czerwonych róż i jakąś paczuszkę.
Wsiadłam do autobusu. Sąsiad zauważywszy mnie, ukłonił się zdejmując kapelusz. Zerknęłam na jego twarz. Była taka pogodna. Właściwie, ciągle się uśmiechał.
– Mogę koło pani? – zaczepił…
– Ależ proszę!
Zdziwiłam się, bo w środku było właściwie pusto. Pomyślałam, że jednak za dwa, trzy przystanki zrobi się ogromny ścisk. To chociaż przyjemniej będzie siedzieć koło znajomego. I nie żałowałam. Jak on pięknie pachniał! Nie znam się na męskich nutach, bo od dawna, z nikim się nie spotykałam. Siedziałam jak zahipnotyzowana, wpatrzona w jego twarz. Zauważył to, odpowiadając uśmiechem.
– Jak pani myśli? Spodobają się kwiaty mojej Marysi? Ona tak lubi róże. I mam czekoladki. Straszny z niej łakomczuszek. Zawsze, jak jest u mnie, przeszukuje wszystkie szafki. Twierdzi, że to menopauza tak na nią działa. Kocham ją, kocham to jej łakomstwo i nawet tę menopauzę!
– Oj tak. Z pewnością się spodobają. Żywa czerwień, widać, że kwiaty świeże, pachnące.
– Bo widzi pani, my nie możemy razem zamieszkać. Jej córka się na to nie zgadza. Tak więc często jeżdżę do niej z kwiatuszkiem. Ale dziś są jej imieniny. Pewnie coś pysznego przygotowała. I koniaczek będzie.
– O tak! Koniaczku to i ja bym się napiła, tak smutnie dzisiaj. I zimno…
Jechaliśmy, prawie całą drogę rozmawiając. Mężczyzna opowiadał mi o kursie tanga na którym się poznali, o wyjeździe do Argentyny. O despotycznej córce Marysi.
Nagle zadzwonił telefon. Siostra dopytywała się gdzie jestem i coś tam jeszcze mówiła do słuchawki. Ale nie słuchałam, bo już dojeżdżaliśmy do końca trasy. Praktycznie szczere pola, żadnych bloków, domów. Tylko wiatr szepczący smętną melodię stojącego za bramą skrzypka. Ave Maria…
– Halo, proszę pana. Chyba przegapił pan swój przystanek. Koniec jazdy – zdziwiłam się.
– Nie, nie przegapiłem. Dokładnie tutaj wysiadam.