Przed rozpoczęciem meczu Polaków z Mołdawianami, bezpośredni awans do mistrzostw Europy dawały tym pierwszym zwycięstwa: z tymi drugimi wczoraj oraz Czechami za miesiąc. Matematyka prosta, ale wykonanie zadania ponad siły, jak się okazało.
Michał Probierz zestawił drużynę bardziej ofensywnie niż przeciwko Wyspom Owczym (rety, jak to „brzmi”…), posyłając w bój dwóch napastników. I o ile jeden z nich zrobił wczoraj co mógł, między innymi strzelając gola, o tyle drugi znów zawiódł. Do dobrego w kadrze Świderskiego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, odzwyczajając się już jakiś czas temu od choćby niezłego w niej Milika. Co poza tym? Nieźle zagrał Frankowski, który udowodnił, że potrafi coś więcej, niż szybko biegać. Trochę słabiej, ale równie aktywnie zaprezentował się Wszołek. Ciekawą zmianę dał Grosik, zaś beznadziejną Kamiński. Fatalnie zaprezentował się Dziczek, dla którego kadra (nawet taka) to jeszcze za wysokie progi. Niewiele lepiej jego zmiennik Slisz. Zieliński niby próbował, ale poza fajnymi balansami ciała, którymi gubił rywali, zanotował sporo strat, gubiąc piłkę. Szymańskiego w zasadzie w tym meczu nie było. Można w Fenerbahce, a z Orłem na piersi już nie bardzo…
Gol Świdra był wynikiem bardzo dobrego początku drugiej połowy w wykonaniu Biało-Czerwonych. Podrażnieni prowadzeniem Mołdawian Polacy wściekle się na nich rzucili, tłamsząc, wyprzedzając, odbierając pewność siebie. Nie można było tak od początku? Nie można było tak do samego końca?
Pewnie nie. Reprezentacja Polski wygląda dzisiaj na zespół niezdolny do zagrania pełnego meczu na swoich zasadach, kontrolowania go; niezależnie od klasy rywala. Pierwsza połowa była bowiem w naszym wykonaniu zła. Mołdawianie pamiętali, że kiepsko bronimy stałych fragmentów, dlatego wczoraj uczynili z niej swój główny atut. To rzut rożny dał im prowadzenie. Kędziora nie upilnował Gary’ego Line…, to znaczy Iona Nicolaeuscu, który z łatwością i pewnością siebie pokonał Szczęsnego. Ten napastnik wyrasta na kata Polaków. Wczoraj co prawda nie pohasał tak, jak w Kiszyniowie, ale swoje i tak zrobił. Utrzymał Mołdawię w grze o Euro.
W grze, w której nadal jesteśmy my. Dziwaczne zasady wprowadzone przez UEFA sprawiają, że miejsce w barażu mamy pewne, dzięki Lidze Narodów. Bezpośredni awans jest już bowiem mało prawdopodobny. Polska musi wygrać z Czechami i liczyć na ich podział punktów z Mołdawią, która z kolei nie może wygrać z Albanią.
Wczoraj złapałem się na pytaniu samego siebie: „ale po co?”…