Siedział na tej ławeczce – ostatniej – trzeciej albo czwartej od ulicy – na skwerku – który w pięknym świetle – emanuje bielą – nie jasnością – bielą – chodnik, kościół – to miejsce – przy odpowiednim świetle – emanuje bielą. Miał za plecami Adriana Szarego – oj – przepraszam – Kochanowskiego. Bardzo się nie musi ugryźć w język? Ona – stała pod Teatrem – przy wejściu głównym – ale bliżej Tablicy Pamiątkowej – jakby w cieniu – ciemny odcień ścian frontowych Teatru – takie zielonkawe – chodnik w cieniu – jakiś na pewno ciemniejszy – od chodnika skweru, gdzie on siedział – i to jest Prawda – bo to tak zwana Ciemna Słodycz Kobiecego Ciała. A ciało to ona miała przesłodkie. Później – jak już wiedzieli – oboje – kazał Jej się ubrać – w sukienkę – od dołu mini – i musieli – przemaszerować przez cały Deptak – trzymając się za ręce.
On – w swej jednej z koszulek – nigdy nie lubił chodzić w T-Shirtach – zawsze nosił – gdy ciepło odpowiednio – koszule z krótkim rękawkiem, zapinaną na guziki, i kołnierzyk – taką miał dewizę-wizytówkę życiową.
Siedział na tej ławeczce – ostatniej – przy samym przejściu – chodniku – do tego budynku – w głębi – za jego prawym ramieniem – światło emanowało – biel – w tym budynku – jakaś bodajże szkoła – dzieci w mundurkach – katolicka – i Galeria Wirydarz (?) – prowadzący facet ma hopla na punkcie malarstwa (?) – i tam też jakaś Lubelska Szkoła Biznesu – co tam teraz jest? Nie wie. Na pewno to budynki poklasztorne – choć czemu ‘po’ – tak jak i Pedagogika – i Kościół Po-Wizytkowski (?) – tak zwany – ale naprawdę – Inny bodajże.
Połowa maja – wszystko emanowało – życiem – i obudzonym do życia – pamięta – piękne było światło – nie ostre – delikatne, czułe – łagodne. Takie też miała ciało. Gdy na nią spojrzał pierwszy raz.
Choć jak to u niego – widzi i nie wie – albo – nie widzi i wie. W niej to się jakość połączyło – jak gra w kółko i krzyżyk.
Wstał z ławeczki – przed sobą – lekko po prawej miał Kościół Po-Wizytkowski – gdzie poziom
posadzki jest z jakiś 1 metr niżej niż poziom chodnika – zbudowany w XV bodajże wieku – taka różnica od tamtego wieku – a i w jakby wnęce fasady – po prawej od wejścia – właśnie wejścia – bo jak się wejdzie i pozna Miłość – już się nie chce wychodzić – wychodzenie jest czysto mechaniczne i rytualne. Może jak i wyjść za mąż. W tej wnęce – jakaś Tablica Pamiątkowa – że chyba Jagiełło – i że zbudowany Kościół przez jeńców spod Grunwaldu – i Niemce – na trasie Lublin-Lubartów – bo tam – obozy jenieckie – tych spod Grunwaldu.
Takie miał jeszcze myśli różne za nim ją poznał. Takie.
– Cześć, jestem Piotrek – chyba po prostu – chyba podał jej rękę na przywitanie – wtedy podawał rękę na powitanie – kobietom. Wtedy jeszcze Piotrek – jak syn, brat, wujek etc. – dziś już (tylko) i wyłącznie Don Kichot i Prometeusz.
To chyba było – to było – w połowie drogi – odcinka – pomiędzy ścianą fasady Teatru – a tą ostatnią ławeczką na skwerku – ale raczej na samym brzegu skwerku – na przejściu raczej nie – no bo przejście.
– Cześć, jestem Karolina – odpowiedziała mu – też podaniem dłoni. Tak się wtedy nazywała – dziś już – od parunastu lat Penelopa.
Ona wyszła z łona swego domu rodzinnego i stała się Penelopą.
On wyszedł z kolebki domy rodzinnego i stał się Don Kichot i Prometeusz.
Cóż tam się działo i nie działo – chyba tylko „Rękopis znaleziony z Lublina” – byłby to w stanie wystarczająco – obiektywnie – acz powierzchownie – opisać.
Tam – się zaczęła Ich droga.
Która Trwa.
Aż chciałoby się – aby brama była ciasna ale słodka – a droga wąska ale lekka.
Ruszyli w Swoją drogę.
Własną. Osobistą.
Polecieli – a pogoda była piękna – piękne światło. Połowa maja. Przyjemna wiosna.
Placem Wolności – Pałac Parysów – Kozia – i już twarzą w twarz z Bramą Krakowską – Plac Łokietka – przeszli przez Bramę – no nie oszukujmy się – nie jest największa – raczej mała, wąska – i polecieli – Starówką – Rynek – Grodzka – raczej ciasna ale jakoś lekko się nią idzie w dół – w stronę Zamku – Brama Grodza – fosa – pod Zamek – te dwa topory – jeden dla Ciebie, drugi dla mnie – żeby było uczciwe (podczas kłótni?) – i usiąść na stoku Zamkowego Wzgórza – na jednej z ławeczek – pod baldachimem czy parasolem – krzaków. Przyjemnie.
Przyjemnie.
Rozmawiali. Na pewno – rozmawiali. Ale przede wszystkim – przyjemnie. Przyjemnie.
I z Wiarą – w miłe – przyjemne.
Przyjemnie. Piękne światło.
Wrócili tą samą trasą.
Jakby mając szansę – wychwycić błędy po śladach – i je poprawić. Jakby opisywanie swojego życia – w literaturze – dające możliwość przyjrzeć się Niemu – zobaczyć, spostrzec – błędy, błędne kroki, fałszywe dni i słowa – gesty – fałszywe pocałunki (drugim okiem na fajne dziewczę obok na przystanku) – złe myśli – złe słowa – zabójcze myśli i złe. Poprawić. Zmienić – poprawić. To ogromna szansa – której niewielu ludzi – dostępuje.
Wrócili tą samą trasą – pod Teatr.
Weszli do Teatralnej.
Anegdota opowiadana latami.
– Atena, a wiesz jak to było z Twoim tatą i mamą? Poszliśmy na pierwszym spotkaniu na kawę. Tatuś mnie zaprosił. Siadamy. Pijemy i rozmawiamy. I już. Wychodzimy? – pyta tata. Wychodzimy. I tato wstał i wyszedł. Ja zapłaciłam za kawę.
I druga – ale już nie przy Atenie.
– On był taki, że spotykał się ze mną i z taką Bożenką Kawą jednocześnie. W tym samym czasie. I wybrał mnie.
Poszli sobie – spacerem – przez Miasto. Znów spacer. Od tego miejsca już bez drogi powrotnej. Od Teatralnej – Miastem – aby zakończyło się – na przystanku na Sowińskiego – pod Wielmożnym Humanikiem. To pierwsze spotkanie.
Piękne światło – było. Piękne Światło.
Poszli Peowiaków. Przy CK-u – jeszcze chyba starym. I gdzie dalej – już mu się ścieżki mylą. Bo być – może – i Deptakiem. Przy Saskim. Przy CSK – które to wtedy to jeszcze Teatr w Budowie. Radziszewskiego. Przy Kościele KUL-owskim (swoją Drogą Kościół piękny w środku – nie rzeźby – barokowe i etc. – wszystko Pięknie namalowane – bardzo przyjemnie – był w tym Kościele na mszy z Bożenką Kawą – i chyba Bóg sam wybrał – Penelopę dla Niego – a studenci z KUL-u – zawsze gdy pytał – pod wezwaniem jakim jest Kościół KUL-owski – nikt nigdy nic nie wie – Krzyża Chrystusowego? – Świętego Krzyża? i jak to mówił jeden – no już Pan – fascynat motoryzacji, samochodów – Ojciec architekt – i mawiał – Ojciec mój to tylko te kreski, a ja cyferki – ekonomista, biegły księgowy – rodzice posyłają na KUL – nie z powodów religijnych, ideowych – nie – rodzice myślą, mają nadzieję – że nie będzie chlania i ćpania – a to guzik prawda – za Prawdę powiadam Wam – szukajcie Prawdy) – i kultowym Kinie Bajka (po likwidacji Kosmosu i Wolności – to już jedyne takie – coś jeszcze na Grażyny jest – no ale Mickiewicz to się zawsze ustanie – pamięta – jakiś totalny chaos – w jego głowie – jakby miał 2 lata – mając 22 – zabrała, zabierała go Matka – w soboty, niedziele – filmy z obsuwą 2 miesięcy może – a bilety w cenie – na kawkę i ciastko – i już mu się nie chce opowiadać – dykteryjki (?) – jak to w czasach – trudności lokalowych – w szczególności studentów – to kino (studenckie) miało zawsze seanse przedpołudniowe – jakby jakieś okienko – w zajęciach). Jakaś pizzeria – jakieś pizzerie – są zawsze i wszędzie.
Na pizzę i piwo – i do Ciebie czy do mnie?
W aktualnej sytuacji gender – to jest niebezpieczne – wręcz.
Na pizzę i piwo – fajnie – wszystko fajnie – do Ciebie czy do mnie? Może do Ciebie, bo mam akurat remont łazienki. I już – wiesz – świeczek zapalanie – muzyki włączanie – majtek zdejmowanie. I – trach chłopaku! – ona – w majtkach – ma ptaszka. Ale – już – nie ma przeproś. Będziesz jechał to czekoladowe bambino.
Takie czasy – wręcz brutalne.
To skrzyżowanie – To skrzyżowanie. Kultowe skrzyżowanie. Nawet – nie wie. Dlaczego.
I już Miasteczko.
Siedli sobie na ławeczce – na Placu.
Dobra zawodniczka – myśli – myślał – taki porządny kawał łażenia – dla niego norma – ale ona…
Spod Teatru – pod Zamek – z powrotem pod Teatr – i trasą na Miasteczko.
Zapalają. Dobrze smakuje. Jej też.
Siedzą na ławeczce. Rozmawiają. Na pewno rozmawiają.
Jak przyjemnie – jak światło piękne.
Jak przyjemnie – jakie światło piękne.
Rozmawiają – o tym i o tamtym – w takich momentach – nie ważny jest temat.
Idą pod Humanik – z tej strony wejście do Starego – zaimponowała mu – cholernie – Filologia Romańska.
Idą tym przejściem – bramą, korytarzem – zwał jak zwał – zwał – Brama jest ciasna, ale słodka – Droga wąska, lecz lekka.
Ona mu mówi – myślałam, że jesteś jakimś staruchem – widziałem Twoje jakby CV literackie – artystyczne – tu tam siam – i coś – i tam. Myślałam, że jesteś jakimś staruchem.
I po latach – wiesz najpierw – zauważyłam Cię tydzień wcześniej – byłeś na Kozienaliach – nie wiedziałam, że to ty – scena wtedy pod akademikiem przy Chatce Żaka – zobaczyłam – jaki przystojny chłopak. Był wtedy – z Bożenką Kawą – na koncercie.
O – jaki przystojny chłopak – fajnie by było się z nim spotkać.
I jak to Ona – Penelopa – spotkali się – tydzień później.
Stoją przy przystanku być może przysłowiowo na przystanku. Na Sowińskiego. Pod Humanikiem Wielmożnym. Na – bo – jeszcze wtedy można było być – palić – na.
– Pa.
– Pa.
Ona poszła do góry – na stancję. Na szczęście dość blisko.
On poszedł – najpierw w dół – później w górę – Filaretów – w stronę domu – w dół i płasko.
Bo co miał ze sobą zrobić?
Szedł do domu. Nigdzie mu się nie śpieszyło.
Ładnie było wtedy.
Światło.
Piękne – Światło.