Zmierzchało, ale detektyw Callahan Collins wcale się nie spieszył. Bo i dokąd? Jego brooklyńskie mieszkanie bardziej przypominało wagon tramwajowy niż dom a jego największą, jeśli nie jedyną, zaletą była bliskość baru. O którym powiedzieć „spelunka” to nic nie powiedzieć. Tymczasem w biurze panowała przyjemna cisza i półmrok. Firmowy barek był doskonale zaopatrzony, skórzane fotele wygodne a ekran pięćdziesięciocalowego telewizora emitował wszystkie znane i nieznane kanały. Z okna roztaczał się oszałamiający widok na miasto. szykujące się na ostatni wieczór roku. TEN wieczór. Usiadł w fotelu, zapalił papierosa i nalał do szklanki brązowego płynu. Nie pamiętał, kiedy zasnął.
Obudził go huk wystrzałów. Spojrzał za okno gabinetu. Kryształowa kula opadła, fajerwerki strzelały w niebo. Mężczyzna z papierosem w lewej dłoni i do połowy pełną szklanką w prawej otworzył okno. Lekko chwiejny, niebezpiecznie wychylony, obserwował zapierające dech widowisko z ostatniego piętra April Tower. Nowy wiek eksplodował wszystkimi kolorami tęczy. Brzdęknął telefon. Sięgnął do kieszeni spodni, odczytał tekst wiadomości na monitorze:
Wyśledziłem:-) Szczęśliwego Nowego Roku, szefie. Pozdrowienia od Kate!
Zaciągnął się papierosem, pociągnął łyk brązowego płynu. Poczuł lekki zawrót głowy oraz lekkie kłucie w okolicy serca. Może to z powodu ostrego styczniowego powietrza, przemieszanego z ciepłym dymem Lucky Strike’a a może wyrzut policyjnego sumienia? Spojrzał na stojącą na biurku pustą butelkę po szkockiej. W czasie całej czterdziestoletniej służby aż do dziś nie pozwolił sobie na przywłaszczenie czegokolwiek z miejsca przestępstwa. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że nic nigdy na rzeczone miejsce nie podłożył. Tylko raz dyskretnie, delikatnie przesunął pewien niewygodny dowód o kilka jardów w dół rzeki. Ale to było dawno i w Ohio.
-Ohio, Ohio, Ohio-kołatało się w odurzonej etanolem i nikotyną głowie.
Spojrzał w dół, w kilkusetjardową czarną przestrzeń poniżej. Poczuł, że myśl która cicho kiełkowała w głowie od dłuższego czasu, a odkąd o świcie wszedł do tego pomieszczenia przybierała na sile-teraz natrętnie domagała się realizacji.
-Dobra– rzekł na głos- Zrobię to.
Przechylił się przez parapet, wciągnął w płuca mroźne powietrze.
-Rzucam odznakę. Johnson jest już dostatecznie głupi, żeby zostać szefem wydziału. Czas na emeryturę.
Zamknął oczy i w rozmarzeniu ujrzał siebie, paktującego na pakę pick upa skromny dobytek ze swej brooklińskiej nory i pędzącego na zachód Rout 76. Domek z werandą, łódka, wędka, piwko, rybka z grilla. Wychylił ostatni łyk whisky.
-I fajki też.
Zaciągnął się po raz ostatni dymem, głęboko, aż do przepony, aż po filtr po czym pstryknął świecący niedopałek w ciemną przepaść a serce bilo mu jak oszalałe.
-Tak, zrobię to. Tak!