„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”
* * *
Już już prawie pachniało rozgrzanymi na słońcu mirabelkami…
* * *
Były w mieście miejsca, których nie lubił. Ale były i inne. Trybuny stadionu na przykład. To na nich sezon po sezonie stawał się prawdziwym starym chłopem, takim z krwi i kości prowincjonalnym kibicem co to jest prawie na każdym meczu, siada od lat mniej więcej w tym samym miejscu – w towarzystwie rasowych, odwiecznych dziadków z szarymi czapkami typu kaszkietówka na głowach: pokrzykują rytualnie na sędziego, nie zmieniając repertuaru gdzieś od sezonu 1973/1974, narzekają, żartują, kiedy zimno pociągną coś lekko zza pazuchy.
Tam niczego nie trzeba było tłumaczyć. To był prosty świat z jasnymi jak przepisy piłki nożnej zasadami. Kobiety tego świata nie rozumiały, a właściwie to nim gardziły. Trudno, co robić… Bo jak to: chcieć być takim starym chłopem, celebrować to wręcz po swojemu…?! Przecież młodym trzeba być do osiemdziesiątki co najmniej! Młodym i kreatywnym. Śmiałym i awangardowym. A tu cóż? Utarte schematy, ciągle to samo. Na takich to śmierć czyha za każdym rogiem (a właściwie za każdym rzutem rożnym)…
Bob Dylan ponoć kiedyś powiedział, jak zazwyczaj na przekór, jak z reguły pod prąd, że właściwie to zawsze chciał śpiewać jak stara Indianka. I się udało. Stawanie się prawdziwym starym chłopem też modne nie było, ale miał to gdzieś.
* * *
Wolno ci. Masz czas wolny. Wolnym krokiem kroczysz,
okrążasz plac Wolności niespiesznie, pomału.
Wiesz, co zawsze wiedziałeś: siebie nie przeskoczysz,
jak będziesz chciał przeskoczyć – dostaniesz zawału.
Bije zegar z Krakowa długo i leniwie.
Już dwunasta. Ty siadasz posiedzieć przy piwie.
Potem idziesz na stadion. Dziś grają Orlęta.
Wolno ci. Masz wstęp wolny. Każdy tu pamięta
czasy, kiedy sam byłeś królem czwartej ligi.
Słynąłeś z rzutów wolnych i świetnego strzału…
Wiesz, co zawsze wiedziałeś: życie nie wyścigi,
jak będziesz chciał się ścigać – dostaniesz zawału.
Po meczu długo jeszcze siedzisz na trybunie,
patrzysz na piękny obłok, co jak okręt sunie
i kochasz, choć dla świata to dziwaczne deczko,
swój czas wolny, swe życie i swoje miasteczko.
* * *
Środek nocy. Akademik. Marecznik leży na tapczanie i czyta jakiś skrypt. Tomek, ze swojego materaca pod stołem w takich sytuacjach lubił rzucić:
„Dobranoc Marku lampę zgaś
i zamknij książkę Już nad głową
wznosi się srebrne larum gwiazd
to niebo mówi obcą mową”
Marecznik, jak to on, coś krótko odpyskował. I zasypialiśmy ze śmiechem na ustach i w duszach.
CDN…