kochałem ciebie
nadejściem monsunu
pragnąłem ciebie
upadkiem deszczu
milczałem z tobą
wymownie klnąc
krzyczałem stosunkowo nadrealnie
dla ciebie zszedłem z pomników
dla ciebie wyniosłem siebie na ołtarze
obudziłem się rankiem
by zasnąć nocą
przez ciebie zdradziłem rację stanu
której nie zdradziłem
przez ciebie przysięgły mi
wszystkie żywioły,
że łaknący sprawiedliwości
oponując chwili
zatrzymam słońce
i poruszę ziemię,
a morze przeleję łyżeczką
by oddać ci suszę serca
kiedy ono krwawi
gdy wychodzisz w świat
kiedy ono wrze
gdy naruszasz strefę dzienną mego oddechu
na poligonie marzeń
detonacja braw
i kiedy zsyłano prawdę do kołchozu
raduję się kiedy
zamykasz mnie w źrenicy
i wchodzisz echem do sztolni namiętności
kiedy pojedynek o me zbawienie
kończy się w tobie
kiedy mróz, a kiedy spiekota
hamuję kroki w wecie odkrycia
pod górę i z górki
listy niewysłane, słowa przemilczane, czyny zdradzone
za praprzyczynę i za koniec końców