– A co lubisz w MMA?
– Nie lubię jak sobie robią misie i inne takie w parterze. A z Pileckim to jeszcze było – ktoś wchodzi po kawę, na wynos, przed pracą, bo to ledwo po 9:00 jest – i wiesz…
– MMA, tak. Ja też lubię. Co dla Pana?
– Kawa.
– Jaka?
– Na wynos.
– I wiesz w…
– Kawa już jest. Proszę bardzo. Nie trzeba napiwku. Ja też lubię MMA.
Facet wychodzi. Drzwi się za nim – bardzo wolno zamykają – szpara maleje bardzo powoli.
– Widziałeś tego faceta? – pyta Wojtek i patrzy.
– Tak o. Miał maseczkę, kapelusz, modny prochowiec.
– No właśnie.
– Aha. Takich tylko ogniem spal – i mieczem – na pół. Są jeszcze tacy? Aha. Trzecie pokolenie. Nie muszą – bo mają – wysokie emerytury – swoje miejsca, swoich ludzi – tacy ładni, rozluźnieni – jakby nigdy walczyć – o nic – nie musieli – bo wszystko mieli – a rusz go o włos – a złapię ja włosy twe – i jak nie przypierdolę – o framugę drzwi – wara – od moich wnucząt – wnuczek i wnuków.
– Daj spokój. Wyglądasz teraz jak żywa pochodnia.
– Cóż. Trzecie pokolenie – o tym właśnie – ja.
– A co lubisz w MMA?
– Nie przepadam w parterze. W stójce – to co lubię. Cios nogą z pół obrotu. Podbródkowy – i prawy prosty.
– Walka w parterze – też dobra. Nadrabia – jak jest nie za duży – jak ten Dagestańczyk – co to od małego – w domu rodzinnym – siłował się z niedźwiedziami. Wiesz, u nich niedźwiedzie – jak u nas – psy.
– Jakoś mało poezji w tym wszystkim. Będę się zbierał.
Spojrzał przez wielkie szyby na świat – zrobiło się pochmurno – ale tego nie odczuł – chyba tylko opadł mu humor – zbierało się na deszcz, a choćby na mżawkę.
– Pozdrów Twoją M. A jak to było? Było ich pięć-sześć – przecież.
– Tak było. To ona wybrała mnie.
– Tak zawsze jest. Zawsze tak jest. Ja z moją 15 lat razem. Miała 19 – człowieku – miała 19 lat – i mnie wybrała – weź to sobie wyobraź. Jak wyszło?
Płaci. Ubiera się. Żółwik. Wychodzi.
Zerka jeszcze przez ramię – 10 lat (balonikami) Hecy – i w środku wrysowane 0 – 100 lat.
Aż go zmroziło – w kamień. W skałę.
Idzie obok piekarni – zagląda – małe pizze na ciepło – lepiej nie mówić Jej, że się nawet patrzyło – że tam takie coś jest – ona zrobi to, powie to, tamto i tak i nie i zawsze tak jest – i już mu się odechce nawet patrzeć – na te małe pizze z boczkiem na ciepło. Zawsze tak jest. Ona – tak jest.
Idzie do Sądowej – od strony Przychodni – nie Sądu – choć to tylko parking Sądu.
Skręca w Sądową – w stronę Chopina.
Na rogu – kawiarnia / knajpa – Velo – strome schody – do góry – no przecież, że do góry – no nie – przecież mogą być strome w dół. Wchodzi – stromymi schodami – do góry. Wchodzi.
Tam zawsze pełno zagraniczniaków – i już od lat. Jak oni to zrobili i robią? Jaki jest ich przepis na sukces – na zagraniczniaków?
Pyta – żeby zapytać – macie jeszcze takie dobre kanapki – z wołowiną i jajkiem sadzonym? – mamy – a mogę zostawić coś na półeczce – dobrze – wychodzi – dobrze, że półeczka przy samych drzwiach – z czterech (wliczając tą) – brakuje dwóch – przygląda się – czemu akurat tych dwóch brakuje? Czemu akurat tych? Nie zna odpowiedzi. I wie, że się nie dowie – więc sobie to po prostu wyrzuca z głowy. Bez sensu – tracić czas – na myślenie o tym. Wie, że i tak nie zrozumie.
Styczeń, choć w miarę ciepły jak na styczeń, acz nieprzyjemny.
Po prawej ta kamienica – ta jedna z – a nawet według niego najpiękniejsza w mieście.
Bardzie od strony Chopina – niż Sądowej.
Najpiękniejsza – od pierwszych centymetrów nad chodnikiem – po sam dach.
Niestety – w środku nie był – nie było okazji – niestety.
Wchodzi w Chopina. Po lewej – nad głową – wisi tablica pamiątkowa – Radio Pszczółka.
Radio Pszczółka – nadaje – piosenki wojenne – przedwojenne (z odpowiednio wymoderowanymi tekstami) – informacje najnowsze, najświeższe – z frontów – wschodnich, południowych, zachodnich – Pacyfik, Afryka – i o skorumpowanym i skompromitowanym Rządzie Polskim w Londynie.
Tak mu przychodzi – do głowy – film „Polskie Drogi”. Piękny – bo Piękny – ale momentami tak tendencyjny – że aż oczy wykol – i uszy zalep woskiem – a usta Ci odpowiednio zamkną. Niektórym nawet trocinami i pod mur.
Najbardziej reprezentatywnym przykładem tendencyjności – jest postać – Polaka kolaboranta z gestapo – donosi do gestapo – i jest określony anty-komunistą – i dlatego donosi gestapo. Huj złamany, że donosi gestapo – ale – coś co udało się komuchnom – wpoić w Polską mentalność – kto nie komuch – ten faszysta. Aż oczy bolą jak się na to patrzy.
Popatrz – bo – donosił – bo przeciw komuchom – nie był komuch – więc faszysta.
Taką drogą donikąd – do śmierci na cmentarzu – finał – bardziej już nie da się – jest „Ojciec Chrzestny”. Każdy – chce, chciałby być – jak Mikael Corleone – nic bardziej mylnego – być tak szanowanym – budzić respekt – i strach – zwłaszcza padając na podatny grunt – jak i „Polskie Drogi” – tak nie ładnie zwanych nizin społecznych – bez respektu, poniżani, bez tego właśnie – i pragnienie bycia, fascynacja – podskórne, wewnętrzne – bycie kimś – jest mocnym bardzo pragnieniem, uczuciem – jak to bywało pod ub no i nkwd – nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera – i spowiedź pewnego emeryta Kaczmarskiego – huje okropne – małe, i całe pryszczate syfilisem – co nie poczuły kobiecych ust i języka nigdy – mógł spać, gdy za ścianą krzyczeli – bo – jądra miażdżone, paznokcie wyrywane, szczęki łamane metalowym prętem – a przy Mozarcie nie mógł zmrużyć oka – to wszystko padało na podatny grunt – bycie podmiotowym, a nie przedmiotowym – zresztą św. Jan Paweł II – wiele razy powtarzał – Wiara i Miłość i Nadzieje – Prawa i Piękno i Dobro – człowiek przedmiot otrzymuje podmiotowość (natchnienie m.in. Duchem Świętym?)– bycie ważnym, szanowanym w czyichś oczach – jak ten oficer – szalenie subtelny człowiek, grzeczny – gdy się kłaniano mu na ulicy – a w Pałacu robił za manicurzystę – i to wszystko imponuje takiemu człowiekowi, który jest włożony w świat, w którym jest przedmiotem – i Mikael Corleone – to jego wymarzone alter ego – i czyni się zło. Po obejrzeniu „Ojca…” kilkukrotnie – na przestrzeni lat – od nastolatka do dorosłego człowieka, już z 4 z przodu – jest to jednak – Mikael – postać tragiczna – na wskroś tragiczna – jest taki kadr – siedzi w fotelu, światła przyciemnione, whisky (bo ciężko, bardzo) – jest sam – to jest właśnie on i jego życie – zabił szwagra – słusznie pewnie – zabić musiał brata – bo był słaby w obliczu próby, ataku na Ojca (już wtedy Marlon Brando) – i tak dalej – i tak dalej – idąc tą drogą – ona zaprowadziła go – co raz głębiej – i głębiej – w dół – jak to jest po angielsku – Heart of Darkness – a po polsku – Jądro Ciemności.
Zresztą na końcu – ale bycie początkiem – jest ta sama osoba i powód – „Marlon Brando”.
Apokalipsa – która potopem zmiecie świat – ogniem?
Wypali wszystko w popioły – i dobro, i rany i zło?