Przy okazji Międzynarodowego Dnia Archiwów warto być może opowiedzieć ludowi archiwalnemu o tym, skąd wzięło się popularne dziś zawołanie „Ku chwale zasobu!”. Tym bardziej, że mija właśnie 30 lat od jego powstania. Nie znacie? To posłuchajcie.
Dawno dawno temu, a dokładnie gorącego czerwca roku Pańskiego 1993, dwóch studentów III roku historii specjalności archiwistycznej UMCS w Lublinie – Artur Górak, dziś uznany specjalista historii XIX wieku i dziejów ówczesnej kancelarii rosyjskiej oraz archiwistyki, a także autor niniejszego tekstu – udało się na praktyki zawodowe do Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie. Jego dyrektorem był wówczas prof. Władysław Stępniak, późniejszy naczelny dyrektor archiwów państwowych.
Jak to często bywa, wykorzystywano nas również do prac typowo technicznych, czyli przenosin akt z jednego pomieszczenia do drugiego. Wyobraźcie sobie magazyn usytuowany w suterenie, w którym przenosi się archiwalia nie ruszane od wielu lat. Po kilkunastu minutach przestrzeń została szczelnie wypełniona kurzem, którego drobne elementy romantycznie wirowały w jasnej strudze słonecznego światła przebijającego się przez szparę w okiennej zasłonie. Dość powiedzieć, że wkrótce funkcjonowanie tam stało się dosyć trudne. – Panie kierowniku, może otworzymy chociaż okno, bo tu nie da się oddychać, powiedział ktoś do nadzorującego pracę przełożonego. Ten zmarszczył srogo brwi i rzekł: – Cierpcie ku chwale zasobu!
Wieczorem, siedząc w knajpce usytułowanej w jednym z akademików SGGW na Ursynowie, w którym znaleźliśmy lokum na miesiąc praktyk, i spłukując resztki kurzu z gardeł, ze śmiechem wznieśliśmy pierwszy toast „ku chwale zasobu”.
I tak rozniosło się to zawołanie między archiwistami i trwa aż do dnia dzisiejszego.