Wracam do wspomnień mojej babci, Ireny Hapkowej. W rozdziale „Moja Macierzyzna” opisuje miejsce pochodzenia swojej mamy.
Matka moja, Anna Zabielska, żona Józefa Obrębskiego wywodziła się z Paszk Dużych powiatu radzyńskiego. Jej rodzice, to Franciszek Zabielski i jego żona, Waleria z Gostkowskich, a prababka była z Niewęgłowskich. Nie wiem, czy Paszki powinno nazywać się wsią, był to właściwie zaścianek szlachecki, zamieszkany przez ludzi o odrębnych zwyczajach i dużej świadomości swego pochodzenia. Kiedyś była to stanica rycerska, jeszcze z nadania Bolesława Krzywoustego, powstała w celu obrony przeciw Jadźwingom. Trzy takie stanice były w tych stronach – w Popławach i Wierzejach, bliżej Łukowa.
Paszkowianie, aby odróżnić się od „mazurzących” chłopów, gdy należało wymówić „s”, mówili „sz”. Jeździli do miasta bryczkami, lub przynajmniej furą z siedzeniem, z oparciem. Kobiety nie zwracały się do siebie per „ty”, czy „wy”, chyba że były bliską rodziną, tylko per „pani”. Dawniej nie wiązali się z inną „nacją”. Najczęściej żenili się w swojej wsi, lub innych szlacheckich jak: Lichty, Paszki Małe, Zabiele, Tchórzew, lub nawet aż w łukowskiem, gdzie było dużo wsi szlacheckich. Właściwie dopiero po II wojnie światowej zaczęli się czasem mieszać i żenić lub wychodzić za mąż z młodymi z innych wsi.
Nie była to wieś bogata. Przeważnie rozdrobnione kawałki ziemi, niezbyt urodzajnej. Gdzieniegdzie tylko nadawała się na ogrody. Ale za to rodziły się tam smaczne ziemniaki.
Wieś położona jest na wzgórzu wzdłuż rzeki Białki. Spad w kierunku rzeki jest bardzo duży. Wieś jest „ulicówką”, wszystko usytuowane jest wzdłuż jednej drogi. Od wschodu widać las Lichciński, od zachodu Paszkowski i Wrzosowisk. Na południu są torfianki i też las, który urósł już po wojnie. Teraz ludzie stawiają tam wille, bo teren jest zdrowy, a uroku dodają temu miejscu piasek i sosnowy las. Od północy jest wieś Zabiele, która już styka się z miastem Radzyń. Obok Lichcińskiego lasu jest lotnisko, które stworzyli Niemcy, a potem zajęli Rosjanie i stąd latali na front. Lotnicy stacjonowali na wsi (choć lotnisko było na terenie majątku Marynin) i zaprzyjaźnili się z ludźmi. Gdy ginęli, byli chowani w kapliczce koło wsi. W jakiś czas po wojnie ekshumowano ich i przeniesiono na cmentarz parafialny w Radzyniu. Jeszcze za pamięci mojej matki, przed I wojną światową, była koło wsi cegielnia, własność Żyda, w której parę osób ze wsi miało zatrudnienie. Wyrabiano tam wyśmienite cegły. Wybudowano z nich mur koło kościoła Świętej Trójcy i mur naokoło cmentarza grzebalnego, i do tej pory świetnie się trzymają.
Wieś ta wydała nawet carskiego pułkownika Paszkowskiego [imię nieznane – przyp. J. H.] . Służył w rosyjskim wojsku i podczas wojny, chyba gdzieś na Krymie, ocalił carowi życie. Za to car chciał go wynagrodzić. I tu do gminy przyszło zapytanie, czy jest on szlachcicem, ponieważ chciano go oddać do szkoły kadetów, by zyskał stopień oficera. Po potwierdzeniu, został przyjęty i stał się oficerem, ale niższego stopnia. Kiedy car odwiedził Warszawę, poznał Paszkowskiego między oficerami. Uważał, że za te zasługi posiada zbyt niski stopień. Kazał bić w bębny i tak awansował go aż do pułkownika. Ten ostatni wybudował we wsi dworek, zwany przez miejscowych „pałacem” i tam osiadł, przeszedłszy na emeryturę. Żonę miał chyba Rosjankę, w każdym razie nie Polkę. Chodziła wciąż w kapeluszu i z parasolką. Mieli jedną córkę – Zofię, która wyjechała z Paszk i wyszła za niejakiego Lutyńskiego, niewiadomego pochodzenia, ale inteligenta. Babcia Waleria, po drugim mężu Paszkowska, była z nim spokrewniona i kiedyś poszła tam w odwiedziny. Pani pułkownikowa postawiła herbatę i cukier, zapraszając aby piła „bez ceremonii”. Babcia zrozumiała, że bez cukru i była potem zdziwiona, dlaczego tak ją przyjęła.
W Paszkach nigdy nie dochodziło do bójek na zabawach czy weselach, jak w innych wsiach. Jak zjawiał się nieproszony chłopak, który chciał rozrabiać, zaraz godnie go usuwano. Dużo młodych osób wyjeżdżało do Warszawy, jedni drugich tam „wciągali”. Latem wiele z tych osób zjeżdżało do rodziny. Nazywano ich „warszawiakami”. Prawie każda rodzina miała tam kogoś ze swoich.
Po wojnie, kiedy były rozparcelowane ziemie po dziedzicach, nikt z Paszk ich nie wziął, choć było dużo biednych gospodarstw, a ziemie te były blisko.
Za okupacji prawie wszyscy młodzi należeli do AK, kilku zginęło.