Zdjęcia
Grzegorz Pawlak
Spis treści
- PROLOG
- LUBLINALIA
- THE BLUMSDAY
- LUBELSKIE LATA
- CIEMNE ILUBLINACJE
- CAPUT DELICTI albo ŻULE W TAKSI (groteska lubelska)
- NEW YORK’S EVE
- NYC->LUZ
- XYZ
- OPERACJA „CZARNE SŁOŃCE”
- DŁUGA NOC
- SPOKOJNA
- CICHA
- STASZICA
- OKOPOWA
- ZAMEK
- GŁUSKA
- KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE
- „TAK!”
- EPILOG
Miasto „Lublissesa”
1.Domek kata / stara prochownia
2.Lipowa
3.Krakowskie Przedmieście 55
4.Spokojna
5..Cicha
6. Baobab” -topola czarna na Placu Litewskim
7. Brama Krakowska
8. Grodzka
9..Zamek
10.Sucha studnia na Szerokiej
Świat „Lublissesa”
Curriculum vitae Leopolda Blumsztajna
* 29.06.1914, Łódź>Irkuck>Lwów>Sopot>Gdańsk>Lublin + 22.07.1944 (?)
Odyseja Rudoppha Aprila
*1.04.1945, Lublin>Warszawa>Negew>Hajfa>NowyJork>Reykiavik>Warszawa>Lublin
Szlak bojowy Jana Nowaka
*2.02.1922, Lublin>Rembertów>Wał Pomorski>Łużyce>Praga>Lublin
PROLOG
MGŁA nadpływa od Bystrzycy i Czechówki. Biała limfa wpływa w kapilary uliczek, w tętnice ulic, w śródmiejskie arterie oraz krzywą aortę Krakowskiego Przedmieścia, przez zastawkę Bramy do kamiennego serca-Starówki; jak całun okrywa miasto, którego jedynym znakiem ukrytej obecności jest furkoczący na wieży blaszany kogucik.
LUBLINALIA
–London in Lublin– powiedział a może pomyślał ktoś. Staliśmy na schodach pod zgrabnym, dwupiętrowym budynkiem Collegium Anatomicum, patrząc w kierunku ulicy Ewangelickiej, jakby z jej wilgotnego mroku miał za chwilę wyłonić się Sherlock Holmes, Kuba Rozpruwacz albo kudłaty cień psa Baskerville’ów.
Był koniec października, marzec lub połowa grudnia. Nieważne. W tamtym czasie rachubę miesięcy zastąpiliśmy nazwami części ciała ludzkiego, kolejnymi preparatami. „Kości”, „ręka”, „klatka”, „brzuch”, „noga”, „głowa”, „mózg”. Zaliczanymi lub nie.
-Naprawdę, dobrodzieju? – oczy Profesora bystro omiatały głowy skazańców pochylone nad granitowym stołem sekcyjnym, gotowe do mentalnej dekapitacji.
– Bardzo interesujące! A gdzie pan to wyczytał? W prasie codziennej może, bo na pewno nie w „Anatomii” Bochenka.
Siwobrody sobowtór oraz imiennik ojca psychoanalizy; jak on piekielnie inteligentny i łagodnie mizoginiczny.
– I po co się męczyć na tych studiach, dobrodziejko? Nie lepiej wyjść za mąż?
Staliśmy w kilkanaścioro: dziewczyny i chłopaki, miejscowi i przyjezdni; absolwenci topowych lubelskich ogólniaków- „Stasia”, „Zamoya”, „Unii” oraz prowincjusze. Galicjanie- elokwentni jak na południowców przystało, małomówni niczym Skandynawowie ludzie z północy, z okolic które same nie wiedzą, czy są jeszcze Lubelszczyzną, południowym Podlasiem, wschodnim Mazowszem, Polesiem a może wszystkim po trochu i niczym. Palestyńczycy, Kurd oraz milczący student wydziału anglojęzycznego. Amerykanin, Anglik a może Irlandczyk o jakimś długim anglosaskim nazwisku, którego za nic nie mogłem sobie przypomnieć. Birmingamm, Nottingham albo jakoś podobnie.
Palacze i niepalący, z równą przyjemnością wciągaliśmy w płuca powietrze przesycone smogiem i spalinami. Jakże miła odmiana po godzinach inhalacji formaliny. Ostra woń wodnego roztworu aldehydu mrówkowego wypełniała szczelnie zabytkowy budynek Collegium, drażniła nos, gardło, łzawiła spojówki, impregnowała skórę, wnikała do płuc, serca, mięśni i mózgu. Zabalsamowani za życia, naznaczeni wonią feromonu jak niewidocznym znakiem wodnym, za pomocą którego będziemy się rozpoznawać bez okazywania dyplomów i praw wykonywania zawodu w przejściach podziemnych, samolotach naddźwiękowych, na międzynarodowych konferencjach i prowincjonalnych weselach; niczym grypsujący bez tatuaży
-Gdzie kiblowałeś, kolego/
– Lublin, Polska wschodnia.
– A ja Boston, Massachusetts.
Smuga światła i dźwięku wylała się przez uchylone drzwi pubu „Zielony Liść” a za nią na chodnik chwiejna gromada prawdziwych studentów, co to od baru do baru, od sesji do sesji a my w wiecznym niedoczasie, wiecznie: „ręka”, „noga”, „głowa”, „dupa”, zmięty fartuch, kapcie i kredki w tornistrze, przerośnięte przedszkolaki. Był listopad a może luty, na pewno piątkowy wieczór.
– Kończy się tydzień
nie ma nadziei,
że następny coś wreszcie zmieni!
-lider kultowego zespołu zapraszał z plakatów na koncert do Chatki Żaka a może Hali pod Globusem. Nie nas, nie dziś. Może na wiosnę, między majem a czerwcem -pardon! -między „głową” a „mózgiem”, na Juwenaliach, ze sceny spod Chatki Żaka, na stratowanym trawniku miasteczka akademickiego usłyszymy:
– Poooolska,
mieszkam w Poooolsce
mieszkam w Pooolsce,
mieszkam tu tu tu!