Bracia Kochańscy byli samotnikami, starymi kawalerami, ale z zasadami i dobiegali pięćdziesiątki.
Najstarszy Adam był profesorem historii na uniwersytecie lubelskim, średni z braci Jan został prokuratorem i pracował w miejscowej prokuraturze, a najmłodszy Stanisław był chirurgiem w jednym z lubelskich szpitali. Doświadczenia życiowe sprawiły, że nie chcieli oni nawet słyszeć o małżeństwie, uważając je za coś najgorszego. Tkwili w takim przekonaniu i do tego samego przekonywali innych, chociaż nie wszyscy chcieli ich słuchać.
Największym zmartwieniem braci Kochańskich był ich młodszy bratanek Michał, który wbrew ich radom wytrwale szukał żony. Stryjowie mieli jednak nadzieję, że wcześniej czy później wyperswadują mu to z głowy, podobnie jak to zrobili z jego starszym bratem Andrzejem. Ten w ostatniej chwili wycofał się z małżeństwa i jako wojskowy wyjechał na misję pokojową do Iraku. Przebiegli bracia nie spodziewali się jednak, że ich bratanek Michał przygotował niespodziankę, która będzie im spędzać sen z powiek.
Rozdział 1
Pierwszego lutego profesor Adam Kochański podążał do swojego pokoju, znajdującego się na Wydziale Humanologii, przed którym czekały tłumy studentów mających zdawać egzamin z historii nowożytnej Polski. Tuż po wejściu do budynku drogę zastąpiła mu jedna z jego byłych studentek.
-Dzień dobry panie profesorze. Przepraszam, że zatrzymuje pana na korytarzu, ale nie chciałabym przeszkadzać w egzaminie.
-Dobry. Słucham panią – odparł znudzony.
-Panie profesorze chciałabym zaprosić pana na mój ślub, który odbędzie się w drugi dzień świąt wielkanocnych – oznajmiła uradowana. Wiadomość ta nie ucieszyła bynajmniej profesora Kochańskiego, który tego dnia nie był w dobrym humorze.
-Droga pani, dziękuję za zaproszenie, ale raczej nie przybędę.
-Ależ panie profesorze – zaczęła ze smutkiem studentka i uśmiechnęła się do Adama – nie zaszczyci nas pan swoją obecnością?
-Prawdę mówiąc, nie lubię ślubów. Wyjątkowo nie lubię ślubów – podkreślił. – I powiem pani, że jak mam już wybierać, to wolę iść do schroniska dla psów, żeby je trochę pokarmić, niż na ślub.
-Nie wierzę! – rzekła zaskoczona studentka.
-Powiem pani, że nie mogę pojąć, czemu ludzie sami na siebie wydają wyrok i są przy tym tacy zadowoleni. – Po tych słowach jego studentka straciła zupełnie panowanie nad sobą.
-Jest pan wyrafinowanym chamem, chamem do kwadratu – oznajmiła wzburzona, a odchodząc rzekła sama do siebie. – Zmarnowałam takie ładne zaproszenie.
-Mój Boże – rzekł sam do siebie Adam – i weź się z taką ożeń. Po tych słowach nabrał głęboko powietrza i wolno ruszył w stronę swego pokoju. Po chwili dostrzegł kolegę z instytutu, profesora Antoniego Dąbeczka, który wyglądał na niezwykle zadowolonego.
-Cześć Adasiu – zaczął Antoni – cóż to, czyżby zły humorek?
-Rozmawiałem przed chwilą z jedną ze swoich studentek. Powiem ci, że za grosz kultury, żadnego wychowania.
-No cóż, zawsze mówiłem, że nasza praca przypomina syzyfową pracę. – Szybko jednak zmienił temat. – Powiem ci dobrą nowinę.
-Chcesz mi oddać pieniądze – zażartował Adam.
-Nie, nie to. Pieniądze oddam ci po niedzieli, bo biorę kredyt na bardzo atrakcyjnych warunkach, bo moja córka wychodzi za mąż w drugi dzień świąt wielkanocnych.
-I z czego ty się cieszysz człowieku, że córka zmarnuje sobie życie!
-Panie kolego Adasiu, nawet sobie nie wyobrażasz, jakiego Krysia poznała chłopaka. Pracuje w Fixbanku i to on namówił mnie na ten kredyt.
-A znasz go dobrze?
-Jak ja mam go znać dobrze, jak Krysia ledwie co go poznała.
-Jak to! Ledwie go poznała i już wychodzi za niego za mąż? – pytał zdziwiony Adam.
-Posłuchaj Adasiu. Teraz czeka się na lokal weselny nawet dwa lata. A dwa lata dla młodych to jak pobyt w czyśćcu, sam zresztą wiesz – widząc jednak minę Adama o razu się poprawił. – To tak Adasiu, jak z czekaniem u nas na uczelni na podwyżkę. A tak się szczęśliwie złożyło, że przed tygodniem kiedy byłem na jednym weselu, właściciel lokalu ogłosił, że zwolniło się miejsce w drugi dzień świat wielkanocnych. Powiem ci, że od razu zaklepałem miejsce, a córka i zięć się zgodzili.
-Będą cię za to niedługo błogosławić – zakpił Adam. – Nic. Muszę iść na egzamin.
-Ja wczoraj i przedwczoraj egzaminowałem i powiem ci, że postawiłem w sumie dziesięć dwój – pochwalił się Antoni.
-Dziesięć dwój to ja stawiam jednego dnia – podkreślił Adam i poszedł do swojego pokoju.