Znaczącą kartę zapisał Jakub Błaszczykowski w reprezentacji. Cztery lata po faktycznym końcu jego gry w kadrze, w PZPN postanowiono pożegnać zawodnika oficjalnie. Na przeciwnika wybrano Niemcy. Kuba wyszedł w podstawowym składzie jako kapitan, kilka razy kopnął piłkę i w szesnastej minucie opuścił boisko. Był szpaler, owacja, łzy.

Mecz Polacy wygrali. Świetne dośrodkowanie Sebastiana Szymańskiego z rzutu rożnego wykończył strzałem głową Jakub Kiwior. Jeden raz Marc-Andre Ter Stegen musiał tego wieczora interweniować – i nie dał rady. Niemcy prowadzili grę, kreowali sytuacje, generalnie grali od Biało-Czerwonych lepiej, ale – do czego ostatnio mogli przywyknąć – nic im z tego nie przyszło. Za rok organizują mistrzostwa Europy, a drużyna w kryzysie. Pewnie z niego wyjdą.

Nie nasze to jednak zmartwienie. Pokonanie wielkiego rywala smakuje wyjątkowo, nawet w meczu o nic, toteż Orły w dobrych humorach leciały do Mołdawii po to, aby w jeszcze lepszych udać się po spotkaniu w Kiszyniowie na wakacje.

Po kilku chwilach wchodzenia w mecz, Polacy złapali rytm. Grali szybko, momentami ładnie, a przede wszystkim konkretnie. Na skrzydłach hasali Frankowski i (zwłaszcza) Zalewski. Zieliński i dwaj Szymańscy aktywnie działali w środku. Boczni stoperzy Kiwior i Kędziora podchodzili bardzo wysoko, dając przewagę na flankach, ale też w środku. A Lewandowski i Milik przypomnieli sobie stare czasy świetnej współpracy. Obaj strzelili po golu, wzajemnie sobie asystując. To naprawdę dobrze wyglądało!

A Mołdawia? No cóż, słaba. Ale słabość trzeba umieć wykorzystać, a Polacy to robili. Naoglądałem się już meczów dużych z małymi, w których ci pierwsi męczyli się okrutnie, wygrywając 1:0 po jakimś farfoclu i paskudnym widowisku.

Paląc papierosa w przerwie byłem spokojny.

A potem stało się coś niewytłumaczalnego.

Najpierw Zieliński stracił piłkę w środku pola. Ion Nicolaescu (bardzo ciekawy piłkarz!) popędził na naszą bramkę i wykoncypował, że skoro nasi obrońcy nie kwapią się z blokowaniem, to strzeli z daleka. I trafił niezgorzej, choć Szczęsny mógł chyba zrobić więcej.

Gospodarze poczuli, że nie muszą tego meczu przegrać. Nicolaescu trafił po raz drugi, ale sędzia dopatrzył się jego faulu. Odetchnęliśmy. Mołdawianie opadali z sił (tak się wydawało), a Polacy powinni zamknąć mecz, ale Sebastian Szymański zachował się nieporadnie przed pustą już bramką.

Podobnie zresztą, jak Kędziora, który chciał podać to Bednarka, a podał do Nicolaescu. Napastnik gospodarzy znów ruszył z piłką. Bednarek chyba bał się do niego podejść. Natomiast Kiwior pobiegł tak, jakby szedł Mołdawianinowi na obieg, a kiedy zorientował się, że trzeba blokować strzał, to było już za późno. Nicolaescu pewnie trafił w długi róg.

Jeszcze bardziej wygłupił się Szczęsny na koniec. Wyszedł do dośrodkowania, trącił delikatnie rywala i zaczął go przepraszać, zamiast wracać do bramki. A potem zabrakło czasu, żeby obronić precyzyjny strzał głową Baboglo. Czy muszę dodawać, że pomocnikowi gospodarzy nikt nie raczył przeszkadzać?

Polska przegrała mecz z drużyną, która prawie w ogóle nie wygrywa. Dla wielu naszych reprezentantów to być może największa kompromitacja w karierze. I brawo dla Mołdawii.

Paląc papierosa po meczu byłem w szoku…