JAK POWSTAŁA NAZWA MIASTA
Wszyscy ludzie na świecie – i duzi i mali –
mają swoje imiona – kiedyś je dostali
od rodziców w prezencie. Noszą je przy sobie,
bo imię wiele mówi o każdej osobie.
Jednak nie tylko ludzie imiona swe mają,
bo miejsca, w których żyją, także nazywają.
Wielkie miasta, miasteczka, nawet wioski małe
– wszystkie mają swe nazwy, ale skąd je brały?
Wszak żadne miasto nie ma, jak my wszyscy mamy,
tych co nadają imię – tatusia i mamy.
Skąd więc biorą swe nazwy? Mówią o tym baśnie
albo stare legendy. Takie jak ta właśnie.
Jeśli chcecie, to wejdźcie w legendę tę ze mną…
Nasze miasto ma nazwę dziwną i tajemną.
A zwie się ono LUBLIN. Imię to, jak wiecie,
znane jest od stuleci chyba w całym świecie.
Ale co ono znaczy? Kto je miastu nadał?
Właśnie o tym wam będę teraz opowiadał.
Legenda was zabierze w te bardzo dawne czasy,
kiedy na naszych ziemiach rosły potężne lasy.
Wśród takich wielkich borów nad czystych wód brzegami
były osady ludzkie, a zwały się grodami.
Największy gród nad Wisłą zbudował pewien książę.
Rządził nimi długie lata i rządził bardzo mądrze.
Ludzie żyli w tym grodzie bogato i spokojnie,
nigdy nikt tam nie słyszał o głodzie ni o wojnie.
Lecz książę był już stary i mocno wyczerpany.
Liczył, że władzę przejmie syn jego ukochany,
jedyna jego radość, pociecha i następca.
Ten jednak ani myślał słuchać starego księcia.
Wolał z przyjaciół grupką po puszczy wciąż się włóczyć,
polować, jeździć konno niż się rządzenia uczy.
Kraj, którym władał ojciec, przemierzał wzdłuż i w poprzek.
Książę martwił się ciągle, co też będzie z tym chłopcem,
który nigdy i nigdzie miejsca sam nie zagrzeje,
bo wciąż gna niczym wicher poprzez pola i knieje.
Kochał jednak go bardzo i pozwalał na wiele.
Cieszył się, gdy syn wracał doń co dwie, trzy niedziele
i przywoził trofea swych myśliwskich wyczynów.
Książę wzdychał: „ Ach, gdybym miał przynajmniej dwóch synów,
to któregoś z nich zawsze miałbym u boku swego.
Jakże byłbym szczęśliwy! Lecz mam syna jednego…”
Kiedyś tak się zdarzyło, że ów chłopiec wyruszył
na daleką wyprawę. Błądził po leśnej głuszy,
po bezdrożach i drogach cały miesiąc bez mała.
Właśnie wtedy rzecz tragiczna i smutna się stała
– stary książę spadł z konia i zaniemógł ogromnie.
Cicho szeptał dworzanom: „Niech przyjedzie tu do mnie
mój najmilejszy synek. Nim śmierć zamknie me oczy,
chcę go ujrzeć raz jeszcze i ramieniem otoczyć.”
Stu ruszyło posłańców poszukując książątka
po krainy najdalszych i najdzikszych zakątkach.
Ludzi w drodze spotkanych o chłopaka pytali
a jechali w ślad jego coraz dalej i dalej.
Aż dotarli w tej drodze do przepięknej osady.
Otaczały ją wzgórza, łany zboża i sady.
W dole wartko i bystro jak błękitna wstążeczka,
przecinając wąwozy, wiła się mała rzeczka.
Nad jej brzegiem szeregiem ustawił się chaty.
Gród był piękny i mocny i niezmiernie bogaty.
Tam to właśnie posłańcy odnaleźli młodzieńca.
Chłopiec szybko powrócił razem z nimi do księcia,
bo choć w domu być nie chciał, całym sercem go kochał.
I gdy ojca zobaczył długo płakał i szlochał.
Choć był bardzo zmęczony sam się spać nie położył,
tylko czuwał przy chorym całą noc tuż przy łożu.
Książę, choć bardzo słaby, widząc syna przy sobie,
cieszył się i zapomniał o swej ciężkiej chorobie.
Kiedy trochę wydobrzał i na łożu już siedział,
spytał go gdzie wędrował. Ten mu tak odpowiedział:
„Polowałem, mój ojcze, jak to mam we zwyczaju,
goniąc wciąż za zwierzyną po ogromnym tym kraju.
Aż przybyłem do miejsca, które tak piękne było,
że gdym patrzył dokoła serce mocniej mi biło.
Grodem tym kmieć zarządzał, a wraz z nim synów pięciu.
Stary kmieć miał też córkę. I w tym ślicznym dziewczęciu
zakochałem się, ojcze, mocno tak, żem o świecie
i o tobie zapomniał, choć szanuję cię przecie.
Ona mądra i miła, pracowita ogromnie
i tak piękna jak żadna, chociaż nosi się skromnie.
Pokochała mnie także, więc jej ojca spytałem,
czy mi da ją za żonę. Słowo jego zyskałem
i już chciałem umawiać, kiedy słać zrękowiny,
gdy przybyli posłańcy, złe przynosząc nowiny
Ojcu śmiały się oczy, kiedy słuchał słów syna.
Spytał go: „Jakie imię nosi twoja dziewczyna?”
„Zwie się LUBLA – i nie ma piękniejszego imienia.
W domu jej jest ma dusza, miejsce mego lubienia.
Kiedym ruszał do ciebie, lejąc łzy przyrzekała,
że do końca jej życia będzie na mnie czekała.
Ja tam muszę powrócić, niech mi tato nie wzbrania!
Tam jest moja lubelnia, miejsce mego kochania…”
I tak było, jak bywa w starodawnych bajaniach.
Syn książęcy powrócił w miejsce swego kochania.
Wziął ślub z Lublą, a potem, kiedy zmarł stary książę,
został władcą i rządził sprawiedliwie i mądrze,
tak jak rządzić potrafią ludzie dobrzy i dzielni.
A stolicę książęcą przeniósł do swej lubelni.
Miasto zaś, aby uczcić tej lubelni przyczynę,
kazał odtąd nazywać na cześć Lubli LUBLINEM.
W tym imieniu jest miłość na wiek wieków zaklęta.
I kto kocha nasz Lublin, niechaj o tym pamięta…