W Pekinie trwała burza mózgów. Transporty do obozów reedukacji odchodziły regularnie, plutony egzekucyjne też nie narzekały na bezczynność. „Jak to możliwe – grzmiał głos przewodniczącego partii, Xi Jinpinga – że w naszym wielkim, przodującym kraju, liczącym bez mała półtora miliarda mieszkańców, spośród których kilkaset tysięcy wybrańców przeczesuje wciąż oczyma przestrzeń ziemską i kosmiczną, nikt nie zauważył obiektu zbliżającego się do księżyca i lądującego na nim?”
W Waszyngtonie zwołano nadzwyczajne zebranie z udziałem prezydenta, wszystkich kongresmanów i, rzecz jasna, przedstawicieli NASA. Zastanawiano się, kogo z sojuszników poinformować i jak przekonać obywateli o konieczności zwiększenia wydatków na NASA. Zastanawiano się, czy nie objąć embargiem informacji na temat lądowania na Księżycu – wniosek ten zgłosił pewien kongresman, przypominając, jaką panikę w kraju wywołała emisja słuchowiska Orsona Wellesa o lądowaniu Marsjan. Na argument, że miało to miejsce mniej więcej osiemdziesiąt lat temu, wnioskodawca odparł, że społeczeństwo od tamtej pory nie zmądrzało, o czym świadczy na przykład kilkusettysięczna rzesza wierzących w rycerzy Jedi.
W Moskwie urodziny Igora Komarowa trwały w najlepsze. Władimir Władimirowicz wydał jednak polecenia, by dyskretnie zebrać osoby zorientowane w tematyce kosmicznej oraz psychospołecznej. Sam dostojny jubilat musiał opuścić zgromadzenie; większości gości zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Za zamkniętymi drzwiami obrad nagrano kilka wersji poleceń wydanych przez przywódcę swoim poddanym, którzy dobrze znanym z telewizyjnych migawek ruchem poprawiają krawat i zapisują pilnie polecenia w swoich notatnikach, od czasu do czasu rzucając psiowiernopoddańcze spojrzenia na wodza. Wersje nagrano trzy: pierwszy przekaz stanowił, że imperialiści z NATO wreszcie odsłonili przyłbicę, wskutek czego nie ma innego wyjścia, jak odpowiedzieć adekwatnie, czyli bronią nuklearną. Rzecz jasna pierwszy atak na zamorskie terytorium wroga może się nie powieść, ale myślę – mówił wódz – że postraszymy ich zrównując atomowym grzybem z ziemią na początek Warszawę i Paryż. Ci drudzy nam i tak nie odpowiedzą, bo nie leży to w ich naturze a ci pierwsi, wiadomo, nie oddadzą ani guzika, bo wszystkie guziki spali już fala uderzeniowa. Druga wersja nagrania mówiła, że zagraża nam obca cywilizacja i w chwili obecnej nie ma innego wyjścia, jak zjednoczyć się w walce o wspólną przyszłość ze wszystkimi siłami na Ziemi, po czym wódz demonstracyjnie zatelefonował do Angeli Merkel, z którą odbył rozmowę po niemiecku (napisów po rosyjsku oraz odpowiedzi interlokutorki nie podano), a następnie do Donalda Trumpa, do którego mówił po angielsku, mniej płynnie niż po niemiecku. W trzeciej wersji nagrania można było usłyszeć, że oto zawitali do nas od dawna oczekiwani goście z dalekiego Kosmosu. Ich przylot był śledzony na bieżąco przez agencję Roskosmos. Przybysze oczekują obecnie na zezwolenie na lądowanie na terytorium naszego kraju, który nie bez kozery wybrali na miejsce pierwszego spotkania rodzaju ludzkiego z rodzajem jeszcze nie wiadomo jakim – a to ze względu na najwyższy spośród wszystkich państw świata poziom rozwoju technologii i rzecz jasna, ze względu na to, że jesteśmy największym krajem na naszej planecie.
Ostatecznie w rosyjski eter poszła wersja trzecia, która nie do końca odpowiadała prawdzie, ale była do niej najbardziej zbliżona. Mniej więcej pod koniec nagrywania „spontanicznego” programu na najtajniejszy komputer przyszła wiadomość mailowa od załogi z Berdosu. Putin wpadł we wściekłość – skąd ktoś ma ten adres, dlaczego śmie go wykorzystywać i w ogóle kto jest kretem? Sensownej odpowiedzi nie było. Postanowiono zadzwonić do wspomnianych w wiadomości Amerykanów i Chińczyków. Rząd USA potwierdził również otrzymanie takiej wiadomości, obecnie trwają prace nad ustaleniem adresu IP nadawcy – zapewnił Donald. Xi Jinping również potwierdził, że taką wiadomość jego komputer zanotował; między wierszami dał też zrozumieć, że kilku rządowych informatyków przekwalifikowało się w trybie pilnym na szewców i krawców, na kilkanaście lat, a może kilkadziesiąt.
Choć nadzwyczajne zebranie ONZ zwołano na pojutrze (licząc od wpłynięcia wiadomości), już nazajutrz wszystkie internetowe portale informacyjne świata opublikowały tę supertajną informację. Publikowano nawet fotografie pojazdu, którym przybyli kosmici, wykonane przez astronomów – amatorów. Armie wszystkich państw świata zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Do telewizyjnych talk shows zapraszano naukowców, pisarzy SF, polityków, wizjonerów, oraz oczywiście żony słynnych mężów i mężów słynnych żon, a ci mieli na temat domniemanych przybyszów najwięcej do powiedzenia – wspominali filmy o obcych cywilizacjach, które widzieli, rzadziej komiksy lub książki, które czytali na podobny temat. Nie zabrakło demonstracji politycznych – „Ziemia dla Ziemian” czy „Planetarne Odrodzenie Rules” głosili ekstremiści z jednej strony i „Żaden mieszkaniec kosmosu nie jest nielegalny” czy „Wszyscy jesteśmy u siebie” – skandowali ci z drugiej.
Tymczasem załoga statku z Berdosa zabawiała się na Księżycu w sposób raczej mało wyszukany – wykorzystując małą grawitację urządzano konkursy w skoku w dal z miejsca (osiągano imponujące rezultaty), rzut pojemnikiem po rozluźniaczu na odległość (podobnie, przy czym nie zawsze chciało się komuś iść po rzucony przedmiot), czy też w wykonaniu jak największej ilości salt przy skoku z trapu. Kilku złośliwców wynalazło swoistą modyfikację gry, zwanej na Ziemi „salonowcem” (o czym, rzecz jasna, mogli mieć pojęcia) – otóż bardziej rozwinięta muskularnie część załogi podchodziła znienacka do personelu „umysłowego”, po czym kopnięciem w miejsce, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę, wprawiała osobnika w ruch powietrzny. Wygrywał, rzecz jasna ten, który kopnął takiego księgowego czy innego specjalistę od IT najdalej.
Kapitan Pupus nic sobie, jak można się domyśleć, z tego nie robił. Dnie spędzał na popijaniu rozluźniacza i analizowaniu języków Ziemi, o których dane dostarczał mu na bieżąco Sebis, którego to zagadnienie z czasem zaczęło nawet wciągać, zwłaszcza od czasu, gry dowiedział się o językach mlaskowych oraz spółgłoskach świszczących i gardłowych, które są wymawialne dla niektórych mieszkańców Ziemi, a dla niektórych nie, przy czym zdolność do ich wymawiania kształtuje się w pierwszej fazie życia dziecka. Pupus nie opuszczał swej kabiny-gabinetu, podczas gdy Sebis odbywał bliższe i dalsze wyprawy, poruszając się skokami, zafascynowany krajobrazem jedynego satelity Ziemi. Na użytek swojego przyszłego dzieła życia, na które miały się składać opisy i fotografie zwiedzonych przezeń galaktyk i planet sporządzał dokumentację fotograficzną. Sporo też notował.
Obrady nadzwyczajnego zebrania ONZ oglądał na bieżąco i z uwagą. Zwołane w tak nagłym trybie okazało się być ciężkie do przeprowadzenia z uwagi na fakt, że nie powiadomieni z odpowiednim wyprzedzeniem tłumacze po prostu nie dojechali – przynajmniej niektórzy. Skutkowało to tym, że przywódcy wielu krajów nie mogli przystąpić do rozmów, bo znali jedynie swój ojczysty język (a i to w niektórych przypadkach niezbyt biegle). „Ech, podrzucić by im kilka naszych czytatorów” – pomyślał Sebis. Jednak z jakąkolwiek ingerencją wstrzymywał się jeszcze. Jeszcze przynajmniej do jutra… Nazajutrz (licząc po ziemsku) miał zacząć realizację swojego planu…
Antonio Guterres rozpoczął spotkanie nieco patetycznie. Wystąpienie było mieszaniną „I have a dream” Martina Luthera Kinga (zapewniał przybyszów o tym, że on zawsze wierzył w kontakt z cywilizacją pozaziemską), zapewnieniem gościnnego powitania na naszej Ziemi, oraz wyrażeniem nadziei, że chociaż tym razem interes ogólnoświatowy będzie górował nad partykularnymi interesami niektórych państw. Ta ostatnia wzmianka spowodowała wyraźnie zauważalne nerwowe kręcenie się w swoich fotelach niektórych przywódców.
Następnie wystąpił delegat z ramienia UE, który zapewnił, że wkrótce zwołany zostanie nadzwyczajny szczyt, na którym wypracowane zostanie zgodne stanowisko wszystkich państw członkowskich. Oświadczył również, że Komisja Europejska dysponuje już gotową dyrektywą odnośnie parametrów, jakie spełniać musi lądowisko dla pojazdów kosmicznych pochodzenia spoza UE.
Następnie wykonano tradycyjne wspólne zdjęcie, które od razu trafiło na oficjalny profil ONZ na wszystkich mediach społecznościowych.
– Ilu tym razem zabieramy? Jak zwykle?- Sebis stał w drzwiach komnaty Pupusa, który otoczony butelkami rozcieńczonego rozluźniacza czytał jakiś stary berdoski epos w dawno wymarłym języku.
-Jak zwykle. Do jutra mam mieć listę pięciu osobników plus dziesięciu rezerwowych. I jak zwykle! Każdy ma pochodzić z innego kręgu, wiesz, co mam na myśli!
Sebis doskonale wiedział, o co chodzi szefowi. Wszak nie była to ich pierwsza wyprawa. Zawsze, gdy odwiedzana przez nich planeta wykazywała jeszcze zróżnicowania kulturowo-religijno-językowe, tubylcy, których pozyskiwano do dalszych badań musieli reprezentować różne dziedziny wiedzy, oraz różnić się jak najbardziej od siebie pod względem wyglądu, wyznania, miejsca zamieszkania etc. Przy czym zawsze musiały być to jednostki nieprzeciętne. Nikt, a już najmniej Pupus, nie widział sensu w sprowadzaniu na Berdos osobników przeciętnych i do niczego nieprzydatnych. Sebis wiedział, że ma przed sobą mnóstwo pracy. Do wdrożenia niecnego planu zostało mu dwa ziemskie dni. A wcześniej musiał wytypować osobników. Omiótłszy pogardliwym spojrzeniem komnatę, a w zasadzie norę Pupusa wycofał się więc do swojej pracowni, by przeszukiwać ziemską sieć w poszukiwaniach właściwych osobników. Takich, którzy zadowolą Pupusa i zwierzchnictwo na Berdosie. Plus jednego takiego, z którym i on, Sebis, będzie mógł porozmawiać. Na przykład o pięknie przyrody, w tym przypadku ziemskiej.
CDN…