Wszyscy znają opowieść o królewnie Śnieżce,
co żyła w leśnym domku z kilkoma skrzatami.
Dziś opowiem wam prawdę, czy kto chce, czy nie chce,
jak to było ze Śnieżką i krasnoludkami.
Krasnoludki – wiadomo! – chłopaki robotne.
Wstawali piąta rano i szli do kopalni.
Opuszczone niewiasty czują się samotne,
frustracja się pogłębia, kiedy piorą w pralni.
I nie lepiej im wcale, gdy sprzątają chatę,
gotują, myją gary, cerują i szyja,
a już całkiem dołują, gdy w okienną kratę
gapią się godzinami z wyciągniętą szyją.
Krata była konieczna, żeby odwiedziny
złej królowej – macochy ograniczyć w miarę.
Przez nią Śnieżka nie znała dnia ani godziny,
już reanimowana była razy parę.
Ostry szlaban na wyjścia miała więc królewna
i wpuszczać też nikogo nie mogła do środka,
lecz gdyby nie zakazy, to rzecz niemal pewna,
mówiłaby już „Piotrek” do świętego Piotra.
Trzeba tu wyznać szczerze, że mimo urody,
którą biła podobno samą Polę Raksę,
Śnieżka była głupawa i nie bez powodu
uchodziła wśród skrzatów za siksę i płaksę.
Normalne popołudnie. Chłopaki jak co dzień
wracali spompowani do domu po szychcie.
Już idąc się cieszyli, że posiedzą w chłodzie,
że zjedzą dobry obiad ( z piwkiem oczywiście).
Wchodzą. Cisza. To dziwne. Zawsze ich witała…
Na stole leży kartka (treść w następnej strofie).
Jeden, zbladł jak ściana, szepnął: ,,Kurwa, zwiała…”
Reszta bez władzy w nogach zaległa na sofie.
„Kochani! Ja wyjeżdżam. Dziękuję za wszystko.
Dziś raniutko przyjechał po mnie białym kucem
śliczny książę. Choć nie wiem, jak ma na nazwisko,
to bierze mnie za żonę. Śnieżka. Już nie wrócę…”
Zapłakali tak rzewnie, że fluki czapkami
z czerwonego weluru musieli wycierać.
Całą noc tak siedzieli przemoczeni łzami.
Świt, no i trzeba było trochę się pozbierać.
Dni mijały tak szare, jak brudne skarpety.
Smutno było bez Śnieżki, tak jak bez muzyki,
zresztą, ciężko chłopakom było bez kobiety
– wszędzie brud, smród, ubóstwo, malaria, korniki.
Powoli zapomnieli, aż razu pewnego,
wróciwszy z pracy, chłopcy nie poznali chaty.
Obiad dymi na stole, ale mało tego,
w domu super porządek, a na oknie kwiaty.
„Śnieżka! Śnieżka wróciła!” I płacz ze wzruszenia,
bo krasnale królewnę, mimo różnych , „ale”,
lubili po swojemu. Dłuższe niewidzenia
zawsze takim uczuciom służą doskonale.
A i ona łez ukryć też nie była w stanie
i chłopców całowała po rękach i twarzy.
Potem z wielką pokorą zniosła opieprzanie,
bo cóż znaczy opierdziel od takich gówniarzy…
Gdy opadły emocje, wspólnie ustalili,
że okopią hacjendę wilczymi dołami
i tak ją zamaskują, żeby od tej chwili
nie mieć żadnych problemów z jakimiś księciami.
Królewna zrozumiała, nie bez przyjemności,
że życie ze skrzatami daje jednak sporo,
bo jest się uczestnikiem zbiorczej świadomości,
będąc w obsadzie „Śnieżki” tytułową rolą.
Gdyby została w zamku, byłaby zapewne
jedną ze zwykłych księżnych, o których to bajek
nikt nigdy nie napisze, a to się królewnie
jeszcze mniej podobało niż smażenie jajek.
Zawsze jest też nadzieja, że kiedyś się trafi,
że przyjedzie na koniu albo na kobyle,
nie zapyziały książę z sąsiedniej parafii,
ale jakiś prawdziwy królewicz. I tyle.