Pojazd z Berdosu tymczasem przycumował bezpiecznie na Księżycu, na jego widocznej z Ziemi stronie, co nie uszło uwagi ziemskich badaczy.
W głównej siedzibie Roskosmosu w Moskwie lądowanie to omal nie zostało przeoczone, ponieważ trwało właśnie urodzinowe przyjęcie Igora Anatoliewicza Komarowa. Towarzystwo wznosiło niezliczone toasty i właśnie szykowało się do odpalenia urodzinowych fajerwerków, wśród których jeden był niezwykły, bo nosił dumne imię jubilata i był w zasadzie miniaturowym satelitą szpiegowskim, który miał zostać wyniesiony na orbitę w sposób niezauważony przez NASA i inne agencje drobniejszego płazu wśród wystrzelanych w niebo świecideł. O tym niesamowitym fakcie sam szczęśliwy jubilat miał być powiadomiony post factum, ponieważ jak na razie wiedziało o tym jedynie kilka osób ze ścisłego kierownictwa państwa z Władimirem Władimirowiczem na czele, który miał się pojawić niczym deus ex machina, by złożyć osobiście życzenia szanownemu dyrektorowi. O ile prezydent Federacji Rosyjskiej rzeczywiście się pojawił, o tyle plan wystrzelenia satelity spalił na panewce w sposób dosłowny, bo przez nieuwagę jeden z biesiadników poczuł się niezbyt dobrze po wymieszaniu wódki „Bieługa” z kawiorem z ryby o tej samej nazwie i zapaskudził niewinnie wyglądające stanowisko startowe, nie przyznając się nikomu do niczego, na skutek czego satelita wylądował wkrótce po starcie w odmętach rzeki Moskwy, co było i tak dość szczęśliwym zbiegiem okoliczności, gdyż nie jest ona zbyt szeroka. Powstało zamieszanie, które udzieliło się wszystkim i tylko dzielny Fiodor Wasiliewicz, któremu akurat tego dnia przypadła niewdzięczna rola dyżurnego obserwatora nieba wpatrywał się w ekrany. Choć, przyznajmy, niezbyt dokładnie, ponieważ co i raz sięgał po butelkę przyniesionej przez dobrych kolegów urodzinowej „Bieługi”, a przecież przygotowanie zakąski też wymagało oderwania wzroku od tuzina kolorowych monitorów.W pewnym momencie wzrok jego zastygł na kamerze skierowanej na księżyc, przy czym trzeba zaznaczyć, że obraz księżyca był lepszy i wyraźniejszy niż Plac Czerwony w kamerze monitoringu miejskiego a to ze względu na sączącą się z radia piosenkę Władimira Wysockiego „pust’ luna z niebom pasmurnym w ssorie…”. Patrzył więc Fiedia na ten księżyc, aż w pewnym momencie zobaczył coś dziwnego…
-Job ich mat’! – krzyknął, po czym włączył alarm.
Urodzinowi biesiadnicy nie zwrócili na to z początku uwagi; Fiedia często na swoim dyżurze nie trafiał dłonią tam, gdzie potrzeba, a gdy zazdrość zżerała go, że wszyscy śpią, to alarm włączał po prostu dla zabawy. Jednak ochrona szefa wszystkich szefów wyraziła zaniepokojenie i nakazała sprawdzić, dlaczego alarm wyje. Dwóch zaufanych ludzi zastało otrzeźwiałego nagle Fiedię wskazującego monitor i powtarzającego wciąż, jak mantrę:
-Job ich mat’, sukinsynów amerykańskich… Tak nas oszukać!
Charlie Bolden jr, z nadania prezydenta szef NASA, słodko spał po wczorajszej partii golfa z przyjaciółmi, gdy jego służbowy telefon zaczął miarowo i dźwięcznie dzwonić. Początkowo Charlie zlekceważył to, myśląc, że jego nadgorliwa zastępczyni jak zwykle chce się pochwalić odkrytymi przez siebie rewelacjami, takimi jak ta że w rzeczywistości Mars jest lżejszy o kilka megaton od oficjalnie podawanych komunikatów. Gdy telefon nie przestawał brzęczeć, odebrał go niechętnie, porównując w pierwszych słowach dzwoniącego do czołowych cech płciowych, jednak mina mu zrzedła, gdy usłyszał, że jacyś sons of the bitch podstępnie wylądowali na Księżycu i pozostaje kwestią kilku , najwyżej kilkunastu minut ustalenie, czy to Ruscy, czy Chińczycy. Damn it! – krzyknął tylko Charlie, po czym natychmiast udał się do sztabu.
Dazhe Xu, zarządzający Chińską Agencją Przestrzeni Kosmicznej, wiceminister Przemysłu i Technologii Informacyjnych Chińskiej Republiki Ludowej pracował jak co dzień i co noc, tak więc tajemnicze lądowanie na powierzchni Księżyca obserwował na żywo. I jako jedyny spośród zarządzających agencjami kosmicznymi w liczących się państwach świata, tego świata, wiedział, że lądowania tego nie dokonało podstępnie żadne z konkurencyjnych mocarstw. Wszak nie po to ma się agentów na poziomie ministrów lub wyżej, żeby nie wiedzieć o takich sprawach, jak wystrzelenie lotu załogowego. Dazhe od razu zdał sobie sprawę z tego, że dzieje się coś wielkiego, nie wiedział jednak jaka jest skala tej wielkości, jednak od razu nacisnął przycisk łączący go z towarzyszem premierem Li Keqiangiem. Robił to po raz pierwszy i kto wie, czy nie po raz ostatni w życiu. Miał przy tym świadomość, że zarówno naciśnięcie tego przycisku, jak też zaniechanie tego może skutkować zarówno wyniesieniem go wysoko w hierarchii społecznej i finansowej Państwa Środka, jak też być przyczynkiem do podzielenia losu kilkudziesięciu milionów osobników przechodzących akurat etap reedukacji na drodze do budowania wielkiego, chińskiego państwa.
W kilku pomniejszych państwach, niemających zbytniego wpływu na światową politykę, również zauważono dziwne lądowanie na powierzchni Księżyca, jednak czysta pragmatyka spowodowała, że nie rozwodzono się nad tym zagadnieniem szerzej, by nie drażnić mocarstw, które być może akurat prowadziły jakieś swoje tajemnicze, zakulisowe rozgrywki.
W pewnym środkowoeuropejskim państwie o momentami zbyt wygórowanych ambicjach niestety nie zaobserwowano tego faktu, pomimo istnienia aż dwóch powołanych do tego typu zagadnień instytucji państwowych. Trwały akurat różne przepychanki, a wśród nich pozornie mało znacząca awantura związana z certyfikatami dostępu do teleskopów (w skrócie CDdT), w związku z czym lądowanie obcej cywilizacji na Księżycu po prostu przegapiono. Zawiązywały się komitety, antykomitety, komisje i antykomisje.
Gorączkowe telefonowanie, uruchamianie agentury i inne tego typu działania pozwoliły Rosjanom na skonstatowanie faktu, że za tajemniczym lądowaniem nie stoją Amerykanie ani Chińczycy. Amerykanie ze swojej strony również nie mieli dowodów na to, że to następcy Gagarina postanowili skolonizować Księżyc. Chińczycy natomiast od razu uruchomili program pod kryptonimem „Witamy Nieznanych Towarzyszy” i napis o takiej treści (w językach mandaryńskim, angielskim, hiszpańskim i rosyjskim) umieścili na chińskim murze, który, jak każde dziecko wie, widziany jest z kosmosu. Na wszelki wypadek wypuścili też w stronę księżyca sygnał zerojedynkowy.
Francuzi starszego pokolenia poczuli się lekko dotknięci, że napis nie został również sformułowany w ich języku. Wystosowali nawet w tej sprawie notę dyplomatyczną do chińskiego zwierzchnictwa, na co otrzymali odpowiedź, że owszem, rozważano ten wariant, jednakowoż Państwowa Rada ds. Języków Obcych nie mogła się zdecydować, czy napis w języku francuskim zamieścić alfabetem łacińskim, czy jednak, by nie drażnić wiadomych czynników, w arabskim, więc ostatecznie odstąpiono od zamiaru w ogóle.
CDN…