Król Pisuar Czternasty, władca w Szamberonie,
postanowił swej córce, nadobnej Pierdonii,
znaleźć godnego męża, który także po nim
odziedziczyłby berło i zasiadł na tronie,
Nie będę opisywał takich dyrdymałek,
jak roztrąbił wiadomość w całym swoim państwie,
że szuka kandydatów w możnych i poddaństwie,
że przyjazd na koszt własny, zbiórka w poniedziałek.
Oj, co się wyrabiało! Przecież każdy młody
chciał u boku królewny spędzić życie swoje
i setki kawalerów pod zamku podwoje
piechotą albo konno gnało już od środy.
Czekali z ciekawością, jakąż to im próbę
król, ojciec jedynaczki, wymyśli i zada.
Ten sam coś kombinuje, ów pyta sąsiada.
Który z nich zgarnie pulę: dziewczynę i chlubę…?
Smoków już w Szamberonie niestety nie było.
Ostatni zdechł przed wiekiem, gdy popił z sadzawki,
co była blisko zamku. Cztery dni miał drgawki,
potem raz zionął ogniem i go pokręciło.
„Żywej wody przynieście!” – także im nie powie,
bo kiedyś zbadał jeden, że może i żywa
jest ta woda, bo tyle żyjątek w niej pływa,
lecz na pewno jej picie nie wyjdzie na zdrowie.
Wreszcie się doczekali. Wybiegli paziowie.
Król w uroczystym stroju wstąpił na mównicę,
omiótł wzrokiem ich wszystkich, całą okolicę,
wreszcie gębę otworzył drapiąc się po głowie:
„My, władca Szamberonu i przyległych włości,
ogłaszamy dziś konkurs o rękę Pierdonii,
naszej najmilszej córy, która swojej dłoni
nie odda niegodnemu jej umiejętności!”
Otóż moja córuchna zareprezentuje
za chwilę to, co będzie konkursu przedmiotem.
Który z was to powtórzyć zdoła zaraz potem,
z nią na ślubny kobierzec niechaj się szykuje!”
Król kazał hejnaliście, by dał znak królewnie.
Dziewczę było widoczne w okienku na wieży;
pokazało im tyłek, niech kto chce, to wierzy
i pierdnęło tak strasznie, że aż niemożebnie…!
Oj, słabym ja poeta… Nieraz się płakało
nad mego pióra bladą niedoskonałością
i przyznaję się teraz z całą uczciwością:
nie potrafię opisać tego, co się stało.
Więc odczekam godzinę (taki przeskok myśli,
prosty techniczny wybieg, którym się posłużę).
Gdy opadł czarny tuman, pod rozwianym kurzem
zjawił się widok straszny – jak z apokalipsy.
Całe pole usiane trupami młodzianków…!
Jednych zabił sam podmuch, innych huk i wonie,
a resztę stratowały oszalałe konie,
które wichrem uciekły spod zamkowych blanków.
Nie przeżył ani jeden, to spowodowało
fakt, że w staropanieństwie umarła Pierdonia,
a król nie miał następcy, więc państwa agonia
była już formalnością i tak też się stało.
Niestety, nie jest dane wszystkim się wykazać
– taki morał z tej bajki chodzi mi po głowie –
bo być może i zdolnych to jest całe mrowie,
ale ilu z nich może choć dupę pokazać…