Na początku 2011 r. na łamach stabilizatora x. Robak pisał o duchowym podziale Radzynia.
Nie można udawać, że nic się nie stało. Rysa, która pogłębiała się przez całą poprzednią kadencję, jesienią 2010 roku doprowadziła do definitywnego przełamania Radzynia na dwie części. I nie ma w tym niczyjej winy, było to spontaniczne i – zdaje się – nieuniknione. Polaryzacja samoidentyfikacji politycznej obserwowana na scenie krajowej, w naszym mieście, na skutek pewnych sprzyjających temu czynników, przybrała jeszcze radykalniejszy wymiar. W kilku słowach przybliżmy ten stan.
Radzyń rozpadł się na dwie połówki. Różnice dzielące obie strony znacznie wykraczają poza zakładany przez ordynację wyborczą wybór między Kowalczykiem a Rębkiem, między kandydatem ładnym i brzydkim, łysym i z włosami, czy też, jak byśmy sobie tego życzyli, oferującym coś więcej mieszkańcom miasta i hochsztaplerem. Od kilku lat wiadomo było, że takiego wyboru w Radzyniu nie będzie, że tymi względami nikt tutaj nie będzie się kierował. Sam akt wyborczy potwierdził to zresztą dobitnie. Radzyniacy nie wybierali. Radzyniacy oddaniem głosu manifestowali swój profil społeczny. Komitety wyborcze obu kandydatów (rozmyślnie pomijam tutaj trzeciego, który zapewne odegrał typową rolę pożytecznego idioty) wiedziały to zresztą od dawna i swoje wysiłki kierowały nie na przekonanie nieprzekonanych, ale na mobilizację elektoratów, by do wyborów zechciały pójść.
Nie mamy już do czynienia z jednym Radzyniem. W tych samych granicach administracyjnych mamy dwa duchowe byty społeczne, które nie mają ze sobą wiele wspólnego. Dzieli je historia, wrażliwość, sposób postrzegania rzeczywistości, wizja sprawowania funkcji publicznych, podejście do ludzi, do maszyn władzy, symboli, przyszłości. Nie ma też prostych podziałów politycznych, społecznych, religijnych czy historycznych. Przekonania polityczne są wtórne wobec owego podziału duchowego. Co zatem jest jego podstawą? Można zaryzykować stwierdzenie, że składa się nań melanż doświadczeń i fobii.
Jeden Radzyń tkwi mentalnie jeszcze w drugiej połowie XX wieku. Widzi świat jego kategoriami, dzieli ludzi wg ówczesnych podziałów, rozumie sprawowanie funkcji jako niedopuszczenie do władzy przeciwników i rozbudowę systemu klienckiego. To Radzyń decydenckiej siermiężnej bazy i będącej u niej na usługach nadbudowy. To duch Edwarda Gierka. Nie ma w tym stwierdzeniu drwiny. Nie lekceważę Gierka. Ostatecznie to ten sam duch wprowadził nas do UE, wygrał ostatnie wybory sejmowe, prezydenckie i samorządowe. Miło jest żyć w przeświadczeniu, że jest dobrze, będzie jeszcze lepiej, a Radzyń jest w czołówce pod wszech względami. Że miasto rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. Gorzej, gdy to złudne przeświadczenie skonfrontuje się z rzeczywistością.
Drugi Radzyń próbuje odnaleźć się w XXI wieku. Nie chce tylko administrować, lecz wyznaczać kierunki, standardy, ułatwiać, zarządzać informacją. To Radzyń przyszłości zbudowanej na pozytywnych przykładach, lokalnym patriotyzmie, symbolach i instytucjach. To Radzyń jednej spójnej wizji przyszłości miasta, w której jest miejsce na indywidualne plany pojedynczych radzynian. To Radzyń społeczeństwa informacyjnego, które nie czeka aż ktoś zbuduje, ale buduje samo przy wsparciu samorządu. To Radzyń ludzi rozumiejących, że samorząd oznacza możliwość kształtowania przez nich rzeczywistości. I dlatego jest to Radzyń… trudny. Dla Radzynia pierwszego – obcy, niepewny, może wykraczający poza jego możliwości percepcyjne.
*
Nie jest to głos nawołujący do zgody społecznej, do klejenia rozdarć, godzenia jednego Radzynia z drugim. Nie. To głos wzywający do radykalnego i ostatecznego unicestwienia pierwszego Radzynia. To wezwanie do codziennej walki o obalanie złudzeń, że tkwiąc w XX wieku można budować przyszłość. To wezwanie do dalszego dawania świadectw. To wezwanie do zdwojenia działań mających na celu rozwiewanie ułudy, rozbudzanie ludzi z letargu. Nieprzypadkowy był budzik, który przy okazji ostatnich wyborów pojawił się na plakatach. Dopóki jego dzwonienia nie usłyszy większość mieszkańców miasta, nie ma mowy o wyrazistym rozwoju, ani o jakiejkolwiek modernizacji. I nie ma mowy o ponownej jedności. Droga jest tylko jedna – do przodu. Nie można stać w miejscu, bo miejsce to jest nad wyraz nieciekawe.
x. Robak
/29 stycznia 2011/