Odprowadziwszy wzrokiem niknącą pomiędzy drzewkami sylwetkę Siwej spojrzałem na kopczyk mrowiska. No, no, tak przy drodze, mają mrówy odwagę – pomyślałem. Nie nękany przez wiatr, postanowiłem chwilę posiedzieć na konarze. Na kilkanaście sekund pośrodku jego prawego ramienia przysiadł samczyk trznadla. Przekrzywiwszy nastroszony, żółty łepek, spojrzał na mnie badawczo.
‒ Też chcesz się pożegnać? ‒ zapytałem w duchu.
‒ Sisisisi-sit sisisisi-sit ‒ zupełnie jakby odgadując moje pytanie, otworzył dzióbek i dwukrotnie zaśpiewał.
‒ Zawsze ta sama zwrotka, co?
‒ Frrrrry… ‒ nie zaszczyciwszy odpowiedzią, zniknął z furkotem, ukazując apetyczny, rdzawy kuperek.
Posiedziałem jeszcze chwilę i zerwałem się w stronę śmietniska.