Nieśluby? Że nie ma takiego słowa? Może i nie ma, ale bardzo by mi się przydało. 2023 to rok fredrowski, trochę będzie się wokół tego pisarza działo, postanowiłam wrzucić swoje trzy grosze. Czy ktoś je podniesie? Nie wiem, czas pokaże, pokazuje wszystko.

Nie przez przypadek wzięłam na warsztat „Śluby panieńskie”. 21 wiek, era rozpijania na odległych kontynentach „all inclusive” urlopowiczów, era korporacji przemielających szare komórki młodych mózgów na papkę dla psychoterapeutów, era inżynierii genetycznej mającej potencjał wywołania pandemii – czy przedstawiony przez Aleksandra Fredro kanon jest ciągle aktualny?

Czy współcześnie młodzi mężczyźni ubiegają się o panny na wydaniu? Czy matka, stryj, mają coś do powiedzenia? Nie, nie. Czy młode kobiety przyrzekają, nigdy nie wychodzić za mąż? I nie wychodzą? Tak, tak. Jednak z innych pobudek, niż te krokodyle. A panowie? Też deklarują ucieczkę od miłości, nie jestem pewna, czy ją znają i to by ich różniło od tych sprzed dwustu lat. Słowo o zaufaniu i zdradzie – nie chcąc się niepotrzebnie rozpisywać na tematy oklepane – pominę.

Pokusiłam się o skonfrontowanie „Ślubów panieńskich” z tak powszechną dziś postawą TU i TERAZ. Użyłam może oklepanej, ale wygodnej formuły, przenosząc dzisiejszego Albina i Gustawa w czasy Anieli i Klary, dzieli ich 200 lat. Finał? Panowie rozpływają się w czasoprzestrzeni, zaś „Kobieta – zarówno wtedy, jak i dziś – zawsze płaci”, jak mówi tytuł książki napisanej w 1959 roku przez dziennikarza Janusza Makarczyka.

Dziewiętnastowiecznemu wątkowi fredrowskiemu przeciwstawiłam realia wieku 21, miłości egocentryzm, sielankowości żądzę dominacji nad światem. Wplotłam w ten scenariusz elementy współczesnej groteski, przemyciłam echa mojej autorskiej teorii spiskowej…

Czy „Śluby panieńskie” Aleksandra Fredy jeszcze bawią, uczą?

Izabella