Wchodzą w Szmaragdową – idą sobie. Przy placu zabaw on przyśpiesza kroku – aby Małej się nie spodobało i żeby nie chciała się tam pobawić – idą już dobrą godzinę – jemu chce się do domu.

Dochodzą do studni ich bloku. Na rogu wchodzą do sklepiku osiedlowego.
-Tatu, tatu, bułeczka. – To już tradycja. W sklepiku osiedlowym musi być kupiona bułeczka – zwykła, biała.

Penelopa się czasami denerwuje na to, ale jak mus to mus – na szczęście Mała zjada maksymalnie pół bułki – w drodze ze sklepiku pod klatkę, a w domu rzuca ją w kąt.
On kupuje przeważnie mleka i kefiry – aby Penelopa nie musiała dźwigać tylu butelek podczas dużych, sobotnich zakupów. I ser żółty – którego to Penelopa nie kupuje – ponieważ on w zasadzie nie może jeść żółtego sera – ale nie jest w stanie go wyeliminować z posiłków.
Dochodzą do wejścia do klatki schodowej.
-Tatu zapali, co?
-Dobzie, dobzie.
Odpala w drzwiach klatki schodowej, a Mała w tym czasie a to siada na schodkach, a to gdzieś sobie chodzi, a to rzuca kawałki bułki gołębiom.
-Idziemy, Mała.

Lubią też chodzić Bursztynową.
Od przedszkola do Kościoła – i za Kościołem w lewo, w dół, do wąwozu – przez mostek – i w górę na Szmaragdową.

Najpierw mijają narożny budynek wolnostojący, taki domek. Z Żabką, z jakąś szkołą językową od tyłu, a w piwnicy z kawiarnią Pod Brzozami, stojącej od dłuższego czasu nieczynną. To jeszcze chyba nie Bursztynowa, a jeszcze Ametystowa.
Kawiarnia znajduje się – znajdowała się – znajduje się, bo jest jeszcze banner przy schodach na dół – i podesty ogródka letniego – w piwnicy – urządzonej na barokowo – pełno wszelkiego rodzaju obrazków, płaskorzeźb, figurek – na ścianach i gdzie się da.
Z pysznymi lodami własnej roboty – robionymi chyba na miejscu.
Bardzo dobrą kawą.
Dwa–trzy pomieszczenia – raczej kameralne – idealne na randkę.
Już od jakiegoś czasu stoi nieczynna, choć banner wisi – podest ogródka zniszczony bo zniszczony, ale nie zdemontowany.

Idą w stronę Stokrotki i pasażu sklepików po drugiej stronie – urządzonych w parterach tych kilku budynków wzdłuż – już chyba Bursztynowej.

Czasami zachodzą do Stokrotki – nie na halę – jego chodzenie na halę zalewa krwią – i to Penelopa robi większe zakupy na halach, w marketach, w soboty – zresztą jak większość kobiet. On robi drobniejsze, przeważnie w sklepiku osiedlowym – kefiry, mleka – aby nie musiała dźwigać ich ciężkawych butelek – a już kilku to na pewno.
W bryle Stokrotki sklepy, sklepiki.
Papierniczy tzw. – dobrze wyposażony. On ma przysłowiowego hopla na punkcie przyborów papierniczych i piśmienniczych. Długopisy muszą być odpowiednie, cienkopisy też – ołówki to już wiadomo – i inne potrzebne utensylia – do pracy przy komputerze i w papierach.

Jest Poczta – zawsze z kolejką. Ale dobra – bo na trasie. Gdy trzeba coś wysłać – jest w trasie – spaceru z przedszkola do domu.

Przy markecie – Ukraińcy postawili budę z jedzeniem – zabudowując ją dość gustownie – drewnem i innymi ozdobami.
Dobre jedzenie – inne trochę.
Barszcz Ukraiński – inny niż Polski – bardziej rzadki, mniej fasoli i kapusty – ale bardzo dużo mięsa – więcej niż w wersji Polskiej.

Mała lubi takie rzeczy – i wracając, któregoś dnia – zamówił placki ziemniaczane. Myślał, że wyciągną z lodówki i w domu podgrzeje w mikrofalówce. Ale nie. One wyciągają ziemniaki – zaczynają je trzeć na tarce – rozgrzewają olej na patelni – i przy tobie smażą. To jest coś – naprawdę.
Gdy wracali – Mała lubi takie jedzonka – też i pierogi (z pobliskiej Galerii Smaku), i naleśniki – co jakiś czas nurkowała do torby z jeszcze świeżo zdjętymi z patelni plackami – i wdychała. Wdychała zapach świeżo usmażonych placków ziemniaczanych. Wie, co dobre.

Raz zostawili porcję placków – młodemu facetowi żebrzącemu pod Stokrotką. I udało im się – bo w momencie, gdy szli do niego, od Ukraińców – on w tym samym czasie szedł do Ukraińców, po herbatę czy coś – minęli się zasadniczo w połowie dość krótkiej drogi – jeszcze słyszał zza pleców, jak mówił, że prosi herbatę – zarobił w niedzielę pod Kościołem – a oni doszli do jego tobołków – zostawili pudełko świeżo usmażonych placków zawiniętych w folię – i weszli do Stokrotki coś załatwić – być może kupić świeży zestaw utensyliów biurowych – być może kilka kolejnych małych notesów – które idą w domu jak woda – i których to co najmniej jeden zeszycik leży cały czas na szafce przy łóżku.

Podobno takie zapisywanie notesu – trzyma człowieka bardzo blisko życia (przy przysłowiowej ziemi). I człowiek tak walczy – aby być blisko życia.