O nauce filmowej wrażliwości, co bolało w „Szczęśliwego Nowego Jorku” i polskiej pieczątce w dziedzictwie kina – z Pawłem Hapką rozmawia Jakub Hapka.
https://kozirynek.online/blog/2020/10/15/rozmowa-z-pawlem-hapka-pracownikiem-muzeum-kinematografii-w-lodzi-odc-1/?fbclid=IwAR1Iy6XfBdVkYkzXkq8Dt816CnAbbtg8ZVP0KsHhbcl1qaz2S9bQocEnjDk
J. H. : Ważni byli Ci, którzy podsuwali nam pewne tytuły. Adam Świć przyniósł kiedyś na Bulwary- gdzie w mieszkaniu babci oglądaliśmy wiele filmów video- „Niekończącą się opowieść”. Wspaniała podróż i nauka pewnej filmowej wrażliwości.
To nie był film amerykański, co prawda zrealizowany po angielsku. Koprodukcja europejska powstała po angielsku, by mieć łatwiejszy dostęp na rynek anglojęzyczny. Największy wkład był niemiecki, także osoba reżysera – Wolfganga Petersena.
Znany z „U-Bota”
Tym – powiedzmy – dziełem „rozliczeniowym” z niemiecką historią, wszedł do panteonu reżyserów światowego kina. Dzięki temu został mu powierzony taki „wielki” filmem.
„Niekończąca się opowieść” to film niesamowity, taki wstęp do krainy fantazji. Ja z tym filmem, o dziwo, zapoznałem się znacznie później – za to widziałem z całą klasą (to też były ważne seanse) drugą część – tam bohater w świecie rzeczywistym musiał pokonać lęk wysokości – skoczyć z trampoliny do basenu. Oczywiście, nie mógł tego zrobić, ale później się przełamał po tych przygodach w świecie baśni.
Tego filmu nie chcę powtarzać, bo czytałem o nim nie najlepsze opinie. Recenzje nie są dobre. Chciałem zachować te pozytywne wrażenia. Drugi zrealizowano mniejszym nakładem kosztów. Z tego, co przeczytałem w recenzjach – powtarza formułę, ale bez większego przekonania. To musiało być przeżycie, takie jak obejrzenie w tym czasie „Willow”. To były te fantastyczne światy.
Mówimy o wielkich produkcjach i opowieściach, z pełnym rozmachem środków, bogactwem efektów specjalnych. A Twój pierwszy, kameralny film, prostą historię, wbijającą w fotel albo ważnym elementem na drodze filmowego rozwoju?
Film, który mnie przeraził, ale mogłem go obejrzeć u babci. U niej mogłem czasami oglądać filmy „po dzienniku”, w domu niekoniecznie. Druga klasa podstawówki – „Niepotrzebni mogą odejść”.
Klasyk kina Karola Reeda. Po latach okazało się, że to jeden z ulubionych filmów pani profesor Alicji Helman [teoretyk i historyk filmu, eseistka, tłumaczka- przyp. red.] Nie był to przypadkowy seans, który tak mnie wbił w fotel.
Film o bojowniku IRA, który dokonuje napadu na bank. Jest ich grupa, a bohater- James Mason zostaje postrzelony, wypada z samochodu. Prze cały film błąka się z tą śmiertelną raną po mieście. Napotyka różnych ludzi. Gehenna, a trochę i Golgota. Są tam takie, bardzo religijne skojarzenia.
W pewnym momencie natrafia na malarza, który dostrzega w nim świętą figurę i chce go namalować. Ten fatalizm – on, jako bojownik Irlandczyków jest wrzucony w miasto, które jest wobec niego obojętne. Bardzo przejmujący, wyjątkowy film.
Nie miałem jeszcze aparatu krytycznego, który powiedziałby: „tak, to jest arcydzieło”, ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Nawet takie, że mimo nagrania go sobie na kasetę video, później go skasowałem, ponieważ bałem się ponownej konfrontacji z tym filmem. Był tak wstrząsający, że bałem się na niego spoglądać.
Obejrzałem go dopiero po latach, już na studiach. To pierwszy film, który kojarzę.
Pojawiła się TVP Polonia. Wtedy to był pierwszy kanał, chyba wyprzedzał nawet Polsat. Nawet jeśli nie, to na początku Polsat nie miał zbyt ambitnego repertuaru. Zresztą, to aż tak mocno się nie zmieniło.
Polonia była czymś takim, czym teraz Kino Polska i TVP Kultura. Tam było dużo klasycznych polskich filmów, których nigdzie indziej nie było – nawet w polskiej telewizji.
Widziałem tam „Samsona” Andrzeja Wajdy – to był pierwszy film, o którym wiedziałem, że jest tego reżysera. Co ciekawe, jest uznawany za jeden ze słabszych. Wtedy bardzo mi się podobał.
Krytykom nie podobał się narrator, który ujmuje historię bohatera – uciekiniera z getta, ukrywającego się w Warszawie. Ta narracja przypomina przypowieść. To zrobiło duże wrażenie, do dziś mam sentyment do tego filmu. Pomimo bardzo krytycznych ocen, przy podsumowaniu dorobku Wajdy. Wspomina się go jako eksperyment, czymś mniej udanym.
Choć gdyby porównano go do ostatnich filmów reżysera, nie byłby taki najgorszy. Nawet „słabszy” Wajda był w swoim najlepszym okresie, ponad konkurencję. Coś podobnego klimatem do „Popiołów”
Dotknąłeś bardzo ważnego tematu, przy którym zatrzymajmy się dłużej. Polskie kino. Twój pierwszy ważny film. Z tym wiąże się kino moralnego niepokoju. Oglądałem ostatnio „Supernovą” – po raz kolejny uświadomiłem sobie, że takie obrazy to jest nasza pieczątka w dziedzictwie kina.
Na to wygląda. W „Supernova” świetnie to wyszło. Także „Ida”, która jest największym sukcesem międzynarodowym ostatnich lat. Ona też nawiązuje do moralnego niepokoju.
Także filmy Stuhra. Choćby „Duże zwierzę” – wtedy wydawał się reliktem, skądś wyciągnięty. Jeden z pierwszych scenariuszy Kieślowskiego. Było widać, że to film- pomysł, o którym sam Kieślowski stwierdził, że nie ma co go robić. Ale wiadomo, później, geniusza się zawsze bierze – nawet jego szkice.
Wtedy, gdy była premiera filmu „Duże zwierzę” – na początku lat dwutysięcznych, na przełomie wydawało się, że kino moralnego niepokoju to już zwietrzała formuła. Okazuje się, że jednak nie. Po prostu trzeba odpowiedniej treści, czegoś aktualnego. Włożyć to w problemowy model i wtedy jest jak najbardziej poruszające.
„Supernova” to świetny film. Jest tam jedność czasu, miejsca i akcji.
„3.10 do Jumy”?
Jest tam narastanie napięcia i ta implozja.
Jak interpretujesz zakończenie? Zatrzymanie, Deus ex machina?
Na pewno jest jakimś komentarzem, żeby nie skończyło się samosądem. To interwencja autorska. Autor też jest rodzajem demiurga świata przedstawionego. To apel. żeby się powstrzymać. Jest to rodzaj pogrożenia palcem od jakiejś wyższej instancji. Bardziej utożsamiamy się z pokrzywdzonymi, tłumem, ale czujemy, że to wymknie się spod kontroli. To nie będzie żadna sprawiedliwość, tylko w tej sytuacji będzie to wyładowanie agresji. Nic dobrego z tego nie wyjdzie, nikomu nie pomoże – będzie tylko nakręcać spiralę zła.
To apel do nas, by wznieść się ponad walki, podziały. To też lekcja pokory dla posła, którego arogancka postawa przyczyniła się do tej eskalacji. To apel i przestroga, żeby coś nie pękło.
Można to odbierać realistycznie, cała sytuacja nie jest wydumana. Przy słabszych filmach moralnego niepokoju miała miejsce sztuczność, dekoracyjność.
Czy „Plac Zbawiciela” nie był takim filmem?
Średnio nam się podobał.
Uważaliśmy, że jest tam zbyt przesadna „hiobowość” bohaterów, fatalizm. W „Szczęśliwego Nowego Jorku” też nam się coś gryzło – nie wszystkich Polaków w Stanach czekał taki los.
Tam była straszna gorycz, połączona z taką przaśnością. Chyba trochę nas to ubodło. Życzylibyśmy sobie, żeby nasi w USA osiągali pewne sukcesy. Zwłaszcza, że mówi się o tym, że Polacy wnoszą jakiś profesjonalizm. Jeśli już za coś się zabierają, to odnoszą sukcesy. Żeby chociaż było to trochę zrównoważone. A tu było poczucie beznadziei i zimny kubeł na nasze głowy.
W przypadku „Placu Zbawiciela” to niechęć konfrontacji z tym, co jest bardzo przykre i nie daje też żadnej nadziei, ani wskazówki – co tu można zrobić. „Supernova” to coś, co prowokuje – także pewne intelektualne reakcje. Szarpie nerwy.
To poczucie beznadziei, którego unikaliśmy w polskim kinie – to też ważna kwestia. Skąd to zachłyśnięcie się Zachodem na przełomie dekad? My mieliśmy tą przygnębiającą rzeczywistość – nie tylko na ulicy (a tak to wyglądało- było szaro i smutno, coraz bardziej kolorowo zaczęło robić się z biegiem lat), Film to odzwierciedlał i nie dawał oddechu, eskapizmu, którego jednak trochę oczekujemy od kina. Nawet od kina problemowego – że nie będzie nas tylko przygnębiało, ale też nas jakoś pozytywnie stymulowało.
„Plac Zbawiciela” pokazywał problem, był znakomicie zagrany – nie można niby do czego się przyczepić. Może do hiobowości? Bohaterowie nie mieli czegoś, co pozwoliłoby z nimi sympatyzować. Z ludźmi, a nie z figurami cierpienia, wykluczenia, oszukania przez system czy też narastającej agresji międzyludzkiej. Może było to za przykre w oglądaniu i automatycznie powodowało odrzucenie. Na takim poziomie: „nie chcę o tym myśleć, to jest za przykre” .Przy tym nie miało takiego haczyka, który by się w nas zaczepił i ciągle skłaniał do dyskusji na ten temat.
cdn