Wielu z naszych czytelników przeczytało na pewno post Wojciecha „Molasa” Gila na facebookowym profilu, odnoszący się do wywiadu Roberta Mazurka – obecnego dyrektora Radzyńskiego Ośrodka Kultury. Do wspomnianego wpisu odniósł się „Kowal”, którego wypowiedź publikujemy.
Czytając ten post, w myśl „uderz w stół a nożyce się odezwą”, poczułem potrzebę wypowiedzenia się w ww. temacie. Przedstawione inicjatywy odegrały kluczową rolę w moim rozwoju jako człowieka, inżyniera i przyszłego pracownika. Ktoś mógłby się zapytać – gdzie tu związek z inicjatywami lokalnymi i sztuką? Związek jest i to istotny. Postaram się to wytłumaczyć.
Do ROK-u trafiłem razem ze swoimi kolegami, w okolicach 2005 roku. Szukaliśmy sali do prób dla naszego zespołu. Pierwszą osobą, z którą mieliśmy styczność w ROK, był śp. Romek Kot. Próbowaliśmy wytłumaczyć, że gramy muzykę ostrą i głośną. Niczego nie trzeba było tłumaczyć. On to rozumiał. Wtedy znaleźliśmy tam miejsce. Graliśmy, ćwiczyliśmy, rzępoliliśmy, łojiliśmy – nazywajcie to jak chcecie. Ja uważam, że wtedy hartowaliśmy nasze charaktery. Okazało się, że uprawnianie muzyki i sztuki jako takiej wymaga poświęceń, mnóstwa czasu i determinacji. Wielu patrzyło z dezaprobatą na to, co robimy. Było za głośno, za wulgarnie, za ostro: generalnie za bardzo. Tutaj pojawiają się postacie, nazwane „bandą kolesi”, które pokazały nam drogę. Ci kolesie wiedzieli, że nasz młodzieńczy zapał i entuzjazm można wykorzystać i przekuć w coś wartościowego, a przy okazji nas czegoś nauczyć. Tak powstały warsztaty gitarowe.
Od zawsze interesowała mnie technologia. Komputer był obecny w moim otoczeniu od najmłodszych lat. Interesujące było to, jak działa i co się kryje w środku. Obok komputera stał wzmacniacz Radmor. Sam nie wiem, co bardziej pochłaniało moją uwagę, to jak komputer działa, czy to dlaczego ten radmor nie działa. Fascynowało mnie to aż do stopnia koszmarów nocnych. Jedno było pewne, gdzie kable i wzmacniacze tam była skierowana moja uwaga.
Przełom nastąpił pewnego grudniowego dnia. Szkoła, do której chodziłem, organizowała jasełka. Oprócz standardowej oprawy artystycznej, na koniec wystąpił zespół. Zespół rockowy. Zagrali dwie kolędy, na rockowo. To było to. Wstrząs. Łubudubu, które zgrało się ze mną. Wsiąkłem. Były wzmacniacze, było głośno, było inaczej, ale chwyciło od razu. Sam nie wiem czy zacząłem grać na gitarze z powodu samej muzyki, czy z powodu technikaliów stojących za tym. Wzmacniacze, efekty, kable, struny, lampy były moim chlebem powszednim w wieku nastoletnim. Dzięki takiemu miejscu jak ROK mogłem z pełną mocą oddawać się tej pasji w towarzystwie osób, które dzieliły i rozumiały mój zapał. Mogłem odkrywać meandry tych technikaliów, realizować swoje pomysły, a przede wszystkim podpatrzeć jak to robią zawodowcy. Nie było by to możliwe, gdyby nie warsztaty i koncerty z nimi związane.
Koncerty w ROK-u były zawsze wielkim wydarzeniem w moim kalendarzu. Był to moment wyczekiwany na równi z Bożym Narodzeniem i prezentami. Nie było dla mnie ważne kto gra. Najważniejsze było to, że będę mógł usiąść obok Molasa i popatrzeć jak „się kręci koncert”. Być na próbie przed, pooglądać sprzęt z bliska, a być może nawet go dotknąć. Rozwijało się to w błyskawicznym tempie. Nagle zacząłem sam „kręcić koncerty” i organizować je. Techniczna strona całego przedsięwzięcia pochłaniała mnie do reszty. W końcu nadszedł czas wyboru kierunku studiów, więc wybrałem coś związanego z tymi „wzmacniaczami i komputerami i elektroniką” – informatykę. Ktoś się może zapytać, gdzie w tym wszystkim jest sztuka i muzyka? Otóż muzykę to ja odkryłem przy okazji.
Rok 2008, koncert Neila Zazy. Brałem udział w organizacji. Uważałem się za pojętnego ucznia w szkole, jeżeli chodzi o język angielski. Rozumiałem filmiki w internecie po angielsku. Przyszedł czas weryfikacji podczas tej imprezy. Pierwsze użycie bojowe moich lingwistycznych umiejętności. Poległem sromotnie, nie umiałem się nawet przedstawić. Był to pierwszy wstrząs, jeden z wielu, jaki był mi potrzebny, żeby zacząć się uczyć „na poważnie” języka. Gdyby nie tamte wydarzenia, dalej byłbym poliglotycznym analfabetą i nie mógłbym pracować na stanowisku, na którym pracuję.
Rok 2013, koncert zespołu Turbo. Zaprawieni w bojach, ze swobodą uczestniczyliśmy w kolejnych warsztatach gitarowych. Jednak pozostawało jedno pytanie. Co zrobić, żeby nasza sala kinowa brzmiała lepiej? Jak uzyskać tą mityczną czytelność wokalu? Nie wiedziałem jak to zrobić. Zacząłem zadawać pytania. Odpowiedzią na nie okazała się fizyka. Temat mojej pracy inżynierskiej brzmiał: Analiza częstotliwościowa sygnałów w czasie rzeczywistym. Był to wynik moich wczesno-inżynieryjnych poszukiwań na tej sali kinowej. Problemu nie rozwiązałem, ale próbowałem, wiele się przy tym ucząc. Ktoś może zapytać, jak wykorzystuję zdobytą wtedy wiedzę w codziennej pracy? A czy pytamy Roberta Lewandowskiego, dlaczego na treningach biega między pachołkami, skoro w prawdziwym meczu pachołków nie ma? Był to czas mojego rozwoju a miejsce, gdzie się rozwijałem, był ROK.
Dla kogoś obcego wszystkie te rzeczy mogą się wydawać nieistotne, a wręcz błahe i małostkowe. Dla mnie jest to kawał wspomnień i emocji, bardzo ważnych w moim życiu.
Dzisiaj pracuję jako inżynier w wiodącej firmie informatycznej, wytwarzającej oprogramowanie dla szpitali. Doświadczenie, które zebrałem w Radzyniu, jest bezcenne i bez niego nie byłbym w miejscu, w którym dzisiaj jestem. Nauczyłem się odpowiedzialności, pracy z ludźmi, organizacji własnej pracy i uporu w dążeniu do celu. Nic z tego bym nie osiągnął, gdyby nie „ci kolesie”, a wśród nich Molas mówiący: „Kowal! Jak się umawiamy na 9 rano, to na 9.00 a nie na 11:30!”
Pozdrawiam ze słonecznej Belgii
Wojtek