Komisarz wykrzykiwał jakieś groźby, ale nie robiły one na nas wrażenia. Pomyślałem jednak, że jak tak będzie krzyczał, to może przypadkowo zwrócić czyjąś uwagę. Pomyślałem, że coś z tym będzie trzeba zrobić. Przyszło mi na myśl poderżnięcie strun głosowych, tak jak się to robi z psami. Ale nikt z nas nie wiedziałby, jak się za to zabrać, nawet A., który liznął trochę medycyny.

Tymczasem zabraliśmy się do śniadania. Wrzaski jednak trochę nam przeszkadzały w konsumpcji, tak więc A. musiał trochę przemówić panu Stankiewiczowi do rozsądku. Co ciekawe, podszedł i nawet go nie dotknął, tylko coś mu powiedział. Poskutkowało.

Przypomniałem sobie, że przecież mamy mnóstwo wódki zmagazynowanej na tę okazję. Postanowiłem zrealizować plan, który przyszedł mi do głowy, gdy zauważyłem, że pan Stankiewicz jest wielkim admiratorem alkoholu. Poszedłem więc do piwnicy, przyniosłem butelkę i paczkę plastikowych kubków. Wziąłem też wodę i ogóreczki.

Tak jak przypuszczałem, na twarzy naszego komisarza pojawił się wyraz żywego zaciekawienia.

Nalałem do trzech kubków, bo Szyja miał jeszcze dziś prowadzić. Sobie i A. nalałem mało, komisarzowi do pełna. Wypił chciwie, trochę mu się przy tym trzęsła ręka. Od razu nalałem mu jeszcze raz do pełna. Znów wypił, nawet się nie skrzywił. Ręką, która miała jeszcze całe palce chciał sięgnąć po wodę. Jednak natychmiast dłoń została przez mnie przetrącona kopniakiem.

– Wódki możesz jeszcze dostać. O wodzie zapomnij – powiedziałem.

– Chociaż trochę – wychrypiał.

Skinąłem lekko głową na Szyję. Ten postanowił wypróbować kolejny filmowy trik, czyli kopniaka z półobrotu. Próbował trafić w głowę, ale tylko musnął.

– Widzisz, młody! – wtrącił A. – to tylko na filmach tak wygląda. W prawdziwej walce na ulicy po czymś takim byłoby już po tobie. Teraz możesz spróbować jeszcze raz.

Tym razem Szyja trafił, ale zachwiał się, i omal nie upadł.

– A widzisz! – powtarzał swoją mantrę A. – co innego jest machać na ślepo nogami, przewroty robić, fikołki, wyskoki a co innego trafić naprawdę w żywy cel…

Tymczasem nalałem kolejny pełny kubek i podstawiłem gwałcicielowi pod nos.

– Nie chcę!

– Wódeczki nie chcesz? Od kiedy?

– Nie mogę, pić mi się chce.

– Tak więc napij się wódeczki.

– Wody chcę.

– Trawę liż. Wilgotno jest. To jak, wódeczki?

– Nie.

Kiwnąłem głową na A. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. W ciągu trzech sekund pan komisarz klęczał a każda próba ruchu była dla niego bardzo bolesna. Szyja nieco niezdarnie trzymał go za głowę i ściskając nos zmusił do otwarcia ust. Ja tymczasem wlałem mu do gardła zawartość kubka, a potem jeszcze trochę. A. wyczuł, że tamtemu zbiera się na wymioty i puścił go. Po chwili przedstawicielem prawa targały torsje naszym bohaterem. Rzygał jak małolat, który pierwszy raz upił się na imprezie.

– Papieroska?- zapytałem. Wyrzęził coś, co zapewne brzmiało jak „nie”. Ale wyjąłem mu z kieszeni paczkę papierosów, wetknąłem mu jednego do ust. Wypluł. Strzeliłem go mocno w twarz.

– Pal.

Podniosłem papierosa i ponownie wetknąłem mu do ust. Przypaliłem. Zaczął palić. Grzecznie wypalił do końca.

– No, to wódeczki.

– Nie!

A. wstał ze swojego miejsca. Wystarczyło, wypił kolejny kubek wódki. Znów zwymiotował. Po chwili zaczął dłońmi zbierać wodę z trawy.