Pewnego dnia na wieki
usiądę na ławeczce
będą na mnie srały ptaki
będą pluli ludzie
ja niewzruszony

ani ślina
ani kamienie
niezmiennie
wiecznie
ławeczka

z brązu, spiżu, drewna

wpatrzony w Ciebie
nic już mnie nie powstrzyma
ani rozwolnienie ptaków
ani ocet z ust ludzi

dożylnie przyjmuje niebieski atrament
z palców wychodzą słowa
do głowy nic już nie przychodzi

drzazgi wchodzą w tyłek
przy boleściach lepiej się tworzy

w nocy zrywam się na nogi
wchodzę w miasto
jak w objęcia kochanicy

miłego srania moje drogi ptaki
gołębie, wróble, wrony
bociany zbyt groźne to nie

na chodniku piszę słowa
krwią podpisuję cyrograf z Ojczyzą
tyle razy opluta

głaskam zmęczone pióra orła
niepodległość wkładam do serca
zamykam na klucz

usiądź obok mnie
paletką będziemy odbijać hejt

wiara, nadzieja, miłość

drętwieją mi nogi
od tego wiecznego siedzenia

nie mam jednak wyjścia

non omnis moriar