Saudyjczycy ospale rozgrywają piłkę przed własnym polem karnym. Jeden z nich źle przyjmuje piłkę, którą zabiera mu Robert Lewandowski. Kapitan Polaków dwukrotnie spogląda w stronę bramki, po czym strzela obok arabskiego golkipera. Jest 2:0, a Lewemu spada ogromny kamień z serca.
To był piąty mecz Lewandowskiego na mistrzostwach świata. We wcześniejszych czterech zagrał źle. Ten był solidny, podobnie jak w wykonaniu całej drużyny.
Polska nie zagrała pięknie, ale nareszcie tak, by można było przyznać, że pasuje do mundialowego towarzystwa. Michniewicz dokonał kilku zmian w składzie, ale raczej nie przekombinował. Po prostu desygnował do wyjściowej jedenastki tych, którzy z Meksykiem weszli na zmiany. Nieźle zaprezentował się Milik. Bielik sprokurował rzut karny dla rywali (wrócimy do tego), ale też dołożył trochę walki do bezpłciowego w pierwszym meczu środka pola. A Frankowski dużo biegał i niewiele ponadto, choć wziął udział w bramkowej akcji.
Akcji, dodajmy, naprawdę ładnej, składnej i dosyć dynamicznej. Średni (niedokładny i balansujący na granicy wykluczenia przez sędziego) w tym meczu Matty Cash akurat w tej sytuacji pokazał atuty znane z Premier League. Zagranie z pierwszej piłki, szybkie wyjście zachęcające Frankowskiego do podania i mocna centra po ziemi do czającego się w polu karnym Lewandowskiego. Lewy zachował się bardzo przytomnie: zrozumiał, że gola z tego nie strzeli, więc zrobił wszystko, by umożliwić to koledze. A kolegą był Zieliński, który mocnym strzałem pod poprzeczkę dał nam prowadzenie!
Niedługo później, tuż przed przerwą, los dał Arabom to, co nam z Meksykiem. Czyli po prostu karnego z kapelusza. I wtedy do akcji wkroczył Wojciech Szczęsny, do tej pory bramkarz wybitnie „nieturniejowy”. Obronił kiepski strzał Al Dawsariego, błyskawicznie się zebrał i „wyjął” dobitkę Al Breika. Szczęsny to bezwzględnie najlepszy polski piłkarz na tych mistrzostwach.
W drugiej połowie Saudyjczycy mieli swoje okazje do wyrównania, Polacy dali się zepchnąć do defensywy. Ale też nie było tak, że nie istnieliśmy. Była poprzeczka Milika, był słupek Lewandowskiego, którego dodatkowo trochę poniosło w sytuacji sam na sam z bramkarzem, kiedy niepotrzebnie próbował lobować. Wtedy jednak prowadziliśmy już 2:0.
Brawo Polacy! Jesteśmy poważnym kandydatem do wyjścia z grupy. Powalczymy o to w środę w meczu z Argentyną, która jest na razie „mocno średnia” w tym turnieju. Nie bez bólu ograła Meksyk, dzięki błyskowi Messiego i pięknemu golowi Fernandeza. Albicelestes są bezwzględnie faworytem w meczu z Polską, ale absolutnie nie mam przeświadczenia, że na pewno nas ograją. A miesiąc temu takie miałem.