Teraz błogosławiony koronawirus sprawił, że ludzi na świecie nie było widać. Z dnia na dzień przestali wychodzić z domu, spotykać się. Nie było widać ani słychać nigdzie dzieci, biegaczy, pań od piesków i panów od długich rozmów na murku.

Nie było staruszków z wózkami na zakupy, narzekających pod oknami na zdrowie. Teraz leżeli w szpitalach lub siedzieli w domach. Nikt nie przeklinał. Wszyscy się kryli i izolowali. Czasem tylko ktoś przemknął z zakupami, garbiąc się, próbując nie być widzianym. Nie wiadomo, czy chciał się schować przed policjantami, czy przed koronawirusem. Niekiedy przejechał radiowóz, nadając komunikaty o zakazach gromadzenia się, noszeniu maseczek i . I tyle. Poza tym cisza i przed oczami prostokąt okna, za którym świeciło słońce. Świeciło coraz mocniej, mimo solidnych przymrozków.

Mikołaj siedział przy biurku i nasłuchiwał. Nawet przestał stukać w klawisze. Czy to był ten moment, w którym doczekał się ciszy? Miał nadzieję nie słyszeć nic. Zerknął na zaciągnięte do połowy rolety, a potem błyskawicznie na ekran. Na czole miał kropelki potu.

– Siedemnaście… Osiemnaście… Dziewiętnaście… Dwadzieścia… Dwadzieścia jeden… To niedorzeczne.

Poszedł po herbatę, gorącą, z cukrem i cytryną. Parzył ją długo, przesypując do imbryczka oddzielnie niemal każde źdźbło. Potem kilka razy podgrzewał wodę, za każdym razem sprawdzając jej temperaturę. Zerkał na drzwi gabinetu i smugę jaskrawego światła na podłodze. Robił wszystko, byle tylko za szybko nie wracać do pokoju, ale to nie ukoiło jego nerwów. Sięgnął po gorzką czekoladę.

– Czym się denerwuję? Przecież to tylko słońce. A na ulicy na pewno nikogo nie ma, nawet psa. Jeśli wyjrzę tylko na chwilę…

Wieczorem nie mógł zasnąć. Przypomniał mu się ptak, który usiadł na parapecie. Tamten ptak przez chwilę patrzył na niego… kręcił łebkiem… stroszył skrzydełka, chyba zaćwierkał, nie wiadomo, bo przez szybę nie było nic słychać i… narobił zanim odleciał. Mikołaj się uśmiechnął. Nie sądził, że tamto małe drzewo pod oknem tak wyrosło, a po drugiej stronie otworzyli sklep. Ktoś z niego wyszedł, niosąc pod pachą dwie zgrzewki papieru toaletowego.