Czy ktoś z młodych teraz wie, co to Rabsztyn, Nadstawie, Gradówiec, droga Chaimówka, Rowowa Droga? Pola od rzeki Białki aż pod Marynin nazywano „Za Rabsztynem”?
yłam z tym związana od dziecka, bo mieliśmy tu dwa pola i było to z mojej strony miasta.
Tu trzeba chyba zacząć od naszej rzeki Białki.Za mego dzieciństwa płynęła sobie swobodnie, tworząc różne zakola i miała różne głębokości. Miała czystą wodę i ryby. Pamiętam, jak mój brat czasem w niedzielę wyszedł rano z wędką nad rzekę, a już na śniadanie mieliśmy ryby. Najgłębszym miejscem był właśnie Gradówiec, za Wisznicką szosą. Tam mogli się kąpać tylko najlepsi pływacy,a i tak były wypadki utonięć.
Inne miejsca były płytsze i bezpieczne nawet dla dzieci. A był też i bród. Tu trzeba wyjaśnić, gdzie był ten bród. Otóż na końcu ulicy Warszawskiej (wtedy tam był koniec) koło krzyża, i była droga w stronę rzeki. Ta droga się zachowała i przebiega koło stadionu. Tędy się przechodziło do pól i przejeżdżały nawet furmanki. Rzeka była tu płyciutka, najwyżej do kostek. Naprzeciw tej drogi, po drugiej stronie rzeki był jej dalszy ciąg. Było na niej źródełko z krystaliczną wodą spływającą do rzeki. Im dalej, to było wyżej i coraz bardziej sucho. W końcu wchodziło się jakby w głęboki wąwóz. Miejscami kopano tam piasek. Po wielkim pożarze Radzynia w 1930 r. piasek ten posłużył do niejednej budowy w mieście. Na tych zboczach rosły rośliny typowe dla piaszczystych gleb – macierzanki, rozchodniki, głodki, pięciorniki i inne. W lecie, jak słońce przygrzało, był tu taki miły zapach. Na oktawę Bożego Ciała tu się zbierało zioła na wianeczki do poświęcenia.
Jako małe dzieci przybiegaliśmy się też tu bawić. Woda ze źródełek spływała nam wesoło po stopach, wybieraliśmy sobie ładne kamyki, robiliśmy tamy albo biegaliśmy wyżej po zboczach tych górek. Pamiętam, jak byłam jeszcze mała, mój ojciec wybrał się w niedzielę oglądać na polu zasiewy. Poszłam z nim i ja i mój towarzysz zabaw Lonek Kostrzewski. Przed brodem mój tata zdjął buty, Lonek też, ale mnie już nie kazał się rozbuwać i przeniósł mnie. I wtedy dzieciaki, które się zawsze tam kręciły, zaczęły wołać za nami: narzeczony przeniósł narzeczoną! Ale nam to było obojętne, byliśmy do tego przyzwyczajeni.
Niedaleko od rzeki, na lewo od tej drogi, było małe nieforemne wzniesienie. Jak mijałyśmy je, to mama się żegnała. Opowiadała mi, że tu został rozstrzelany i pochowany młody człowiek, polski patriota. Że tak nie chciał tej śmierci. Rozpaczał i prosił księdza, by jeszcze nie odchodził, że jeszcze chce choć zobaczyć wschód słońca. Do dziś wspominam to ze wzruszeniem. Na kilka lat przed rokiem 1939 ktoś się tym zajął i odbył się prawdziwy pogrzeb, we którym uczestniczyło dużo ludzi. Wtedy się dowiedziałam, że nazywał się Bielecki, ale nie wiem, przez kogo został zabity, chyba przez Rosjan.
Dalej, na lewo od tej drogi, była strzelnica. Taka wysoka góra! Została po rosyjskim wojsku. Podczas okupacji ćwiczyli tu niemieccy żołnierze. Kiedyś szłam na nasze pole tą droga, a tam wysoko, pop prawej stronie, orał właśnie mój kolega szkolny Zbyszek Ponikowski. Wspięłam się tam do niego i zaczęliśmy sobie rozmawiać. Wtedy coś nam ostro świsnęło koło głów! To któryś z żołnierzy posłał nm tę kulkę. Może go zdenerwował ten nasz idylliczny widok? Wtedy prędko zeszłam na dół i skończyło się miłe spotkanie.
Jeszcze przed wojną, chyba w latach trzydziestych, rzekę uregulowano. Nie było już potem ni głębi, ni zakoli, wszędzie była poprostowana i równa, nieduża głębokość. Ale i ryb już nie było, w każdym razie nie tyle, co dawniej. I nie było już tych dzikich zakątków i brodu. Do tych pól już trzeba było dojeżdżać przez Koszary o wiele dłuższą drogą. Samo ujście Rowowej Drogi zmieniono w wąski rowek. Ale tam dalej jeszcze długo było po dawnemu i chodziło się tam na spacery.
Tak mi się złożyło, że ok. 1970 r. zetknęłam się parę razy z Popem z Włodawy. Jak usłyszał, że jestem z Radzynia, to powiedział, że zna to miasto , bo tu przebywał podczas regulacji naszej rzeki, jeszcze jako inżynier.
Dla uzupełnienia trzeba dodać, że przy końcu ulicy Warszawskiej, za krzyżem, był kawałek posiadłości dziedzica Bronisława Szlubowskiego i nazywało się to Rabsztyn. Pan Szlubowski podarował to miastu na cele sportowe i powstał tu stadion. Wtedy w miejscu brodu zbudowano mostek, który jednocześnie służył do spiętrzania wody dla basenu kąpielowego. Dzięki temu można było już w tym miejscu przekraczać bez trudu rzekę, ale tylko pieszo. Jednak w ostatnich czasach i Rowowa Droga znikła. „Połknęły” ją jakieś zabudowania, kościół i bloki mieszkalne. Uchował się tylko jej wylot, za ciepłownią, koło garaży, już blisko Zabiela.
A droga Chaimówka, którą przemierzałam tyle razy chodząc do Paszk, do rodziny mej matki, też znikła. Zaczynała się ona przy ulicy Zabielskiej, naprzeciw posesji państwa Sławińskich i biegła na ukos przez pola do Paszkowskiego gościńca, którym w 1812 r. ciągnął na carską Rosję Napoleon Bonaparte ze swoimi wojskami.
Nadstawie, czyli łąki nad rzeką zamieniły się w ogródki działkowe. Stara strzelnica została zrównana z ziemią. I nie ma już tego prawdziwego Satunia z łąką i niezapominajkami, nad wąskim strumyczkiem, gdzie nieraz się bawiłam, kiedy mama pełła proso.
Taka jest cena postępu i rozwoju, ale chce mi się powtórzyć za Bułatem Okudżawą: a jednak żal
Na podstawie artykułu w : „Grot” 2006, nr 11