Lidia na kilka miesięcy odizolowała się od świata. Nie chciała nigdzie chodzić ani podróżować, choć proponowaliśmy jej wyjazdy w różne ciekawe miejsca, robiliśmy wszystko, by mogła zatrzeć chociaż trochę wspomnienie koszmaru. Zawaliła rok w szkole, ale to przecież żadna szkoda w porównaniu z urazem psychicznym, który zostanie w jej głowie na długo. Może na zawsze. Rozmawiała w zasadzie tylko z matką. Ja nie naciskałem, czekałem aż sama mi opowie kto i co jej zrobił, żebym mógł działać.


Zaraz po zdarzeniu skontaktowaliśmy się z rodzicami Szyi, chłopaka Lidki. Chociaż odradzałem im, wybrali drogę oficjalną, z góry skazaną na niepowodzenie. Napisali bowiem skargę na działania funkcjonariuszy. Wtedy ich życie jeszcze bardziej się skomplikowało. Szybko wpłynął akt oskarżenia, w którym Szyja został obwiniony o czynną napaść na funkcjonariusza, podczas której tak uporczywie próbował rzeczonego funkcjonariusza ugryźć, że aż stracił przy tym dwa zęby. Na rozprawy wzywana była również w charakterze świadka nasza córka, ale stanowczo sprzeciwialiśmy się temu, by tam chodziła. Dzięki wysiłkom znajomego adwokata udało się uzyskać dla Szyi wyrok w zawieszeniu. Na samym starcie dorosłego życia chłopakowi pogrzebano szanse na wykonywanie wielu zawodów – został skazany prawomocnym wyrokiem „niezawisłego” sądu. Albo raczej to jemu tę szansę pogrzebano.

Ostatnia rozprawa zakończyła się kilka dni przed tym, kiedy Lidka zdecydowała się ze mną porozmawiać. Kiedy piszę te słowa, Szyja wciąż próbuje dojść do siebie, a jego rodzice nie mogą wyjść z szoku wywołanego „wymiarem sprawiedliwości” w naszym pięknym kraju, ale niezbyt pięknym państwie. Cynicznie wykorzystując to postanowiłem wtajemniczyć Szyję w swój plan, może chłopakowi to trochę pomoże i ulży. I tak co miał stracić to już stracił – za pięć lat skończy mu się okres próby, zatarcie skazania teoretycznie nastąpi kilka lat później, ale kto będzie chciał wiedzieć, że był karany to i tak się dowie, a chłopak na początku życia doświadczył, co znaczy prawo w państwie będącym, wg Konstytucji, „demokratycznym państwem prawnym, realizującym zasady sprawiedliwości społecznej”…

Trudno opisać uczucia, które mną owładnęły, gdy dowiedziałem się, iż moja jedyna, ukochana córeczka została zhańbiona, zbrukana, pokrzywdzona przez jakiegoś obleśnego faceta. Żona jako legalistka próbowała załatwić sprawę oficjalnie – skierowała do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie; sprawę oczywiście umorzono, gdyż pan policjant znalazł kilku świadków, którzy „byli” podczas tego przesłuchania, a wymysły Lidki uznali za konfabulację. Przez krótką chwilę miałem co prawda nadzieję, że może tym razem państwo zadziała, a gwałciciel mojej córki trafi tam gdzie powinien – nie miałby lekko, policjant i gwałciciel nieletniej – ale, jak zwykle, zawiodłem się. Żona dała mi więc wolną rękę w załatwieniu sprawy.

A ja postanowiłem wyręczyć państwo w jego obowiązkach.

Przeprowadziłem porządną, męską rozmowę z Szyją. Wcześniej już wiedziałem, że jest on niegłupim, pewnie stojącym na nogach młodym człowiekiem. Zapytałem go wprost, co sądzi na temat sprawiedliwości, zacząłem dookoła, ale on od razu wiedział o co mi chodzi.

– Osobiście obciąłbym skurwysynowi kutasa – stwierdził, co mi zaimponowało. Powiedziałem mu, żeby trochę poczekał, a obiecuję, że tak zrobimy…

Lidka przez wiele miesięcy nie chciała zbliżać się do Szyi, widząc w nim mężczyznę, co za tym idzie, istotę potencjalnie zdolną do takiego samego czynu. Ja byłem jedynym mężczyzną, do którego w ogóle się odzywała. Szyja cierpliwie czekał. Jest dojrzały nad wyraz. Rzadko się to dziś zdarza.

Mniej więcej rok po gwałcie zacząłem układać plan. Szyja wiedział, że podjąłem jakieś kroki, na razie jednak nie zaznajamiałem go ze szczegółami. Charakter mojej pracy pozwalał mi na kompleksową, metodyczną realizację planu – mam dużo czasu przez cały dzień. Sam jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem i nie muszę być w biurze od ósmej do szesnastej.

Dzięki dawnym znajomościom w instytucjach dowiedziałem się dokładnych danych amatora młodych wdzięków z adresem domowym włącznie. Potem dotarłem do ludzi, którzy znali go osobiście. Nie robiłem tego, rzecz jasna, sam. Poprosiłem kolegę, by pod różnymi pretekstami porozmawiał z kilkoma osobami z otoczenia gwałciciela. Okazało się, że pan ten od zawsze, czyli od czasów rozpoczęcia służby jeszcze w milicji obywatelskiej miał opinię chama, prostaka i buraka. Podwładne od zawsze skarżyły się na molestowanie z jego strony, kilka dziewcząt musiało zmienić rewir bądź odejść ze służby, gdy dostawały propozycje nie do odrzucenia; wielu osobom złamał kariery. Bywały przypadki, że funkcjonariusze nie awansowali, ponieważ ich żony odmówiły swoich wdzięków panu podkomisarzowi. Takie sprawy wychodziły na jaw oczywiście nieco później; jednak włos z głowy spaść mu nie mógł, miał wysoko ustawionego, jak to w resorcie mówią, popychacza…

Gdy spowodował w stanie nietrzeźwym wypadek w którym ciężko rannych zostało kilka osób, znaleźli się świadkowie twierdzący, że zdarzenie spowodował kto inny, kto akurat jechał skradzionym komisarzowi samochodem – koledzy zgarnęli spod sklepu bogu ducha winnego pijaka, który okazał się być „sprawcą”, został on nawet skazany przez niezawisły sąd, pomimo zeznań jego samego, oraz jego znajomych, którzy kategorycznie twierdzili, iż nie miał on prawa jazdy i nigdy nie prowadził samochodu.

 

zdj.: Wiesław Jasieńczyk