Dżem należy do tych wykonawców, do których nie można podejść bez emocji. Przynajmniej ten Dżem z okresu z Ryśkiem Riedlem. Późniejszą twórczość znam słabo.

Dla mnie osobiście jest to muzyka rozpaczy – nie tylko, choć głównie, w warstwie tekstowej, bo i w muzycznej też; ale na ile rozpacz ta jest wywołana bólem egzystencjalnym samym w sobie, a na ile spotęgowana używkami (wiemy, co wykończyło Ryśka) – to już pozostawiam każdemu do rozważenia…

„Cegłę” – pierwszy studyjny album Dżemu, nagrany w roku 1985, otwierają dwa utwory zespołu, najbardziej zgrane, najbardziej znane i popularne. „Czerwony jak cegła” – ilu z nas przeżyło taką historię mając naście lat? Milczenie. No cóż. „Whisky” – utwór na modłę country, grany przy ogniskach od Tatr po Bałtyk, do wyrzygu. Historyjka może i zabawna, ale taka jakaś nieryśkowa. Doczekała się nawet wyśmiania w paru utworach innych artystów – Słodki Całus od Buby śpiewał na przykład: „Razem się musimy trzymać, razem, my, artyści,/ Motłoch sztuki nie rozumie, zagrajcie mi 'Whisky’” .

Potem jest już lepiej. Może nie egzystencjalnie, ale muzycznie i tekstowo – na pewno. Tekst Ryśka, który w momencie nagrania płyty miał 29 lat, trąci już uzależnieniem i zapowiada, że podmiot liryczny raczej długo nie chce żyć i nie pożyje… „Za mało pięter, myślę, nie, nie uda mi się skok”… Słuchając starego Dżemu zawsze się zastanawiam, ilu jego fanów skończyło jak on, ilu skończyło skacząc (lub w inny sposób samemu odebrało sobie życie), a ilu jeszcze żyje (miałby dziś 66 lat).

Dalej jest „Ballada o dziwnym malarzu”. Początkowo wydaje się, że zwykły opis życia niedocenionego artysty, jakich milijony. Mało się wszak wybija. Ale ostatnia zwrotka znów znamionuje haj, uzależnienie, dążenia do autodestrukcji –

„Życie swe zamienił w deliryczny sen
Gubiąc gdzieś po drodze prawdę swą i sens
By w końcu się odważyć i zapukać tam
Gdzie teraz białą farbą maluje wieczny czas.”

Dalej są „Jesiony” – tekst, podobnie jak w przypadku „Czerwonego jak cegła” i „Ballady o dziwnym malarzu” – autorstwa Kazimierza Galasia (wszystkie pozostałe na płycie napisał sam RR). I znów – beznadzieja, nie ma dokąd iść… Ileż razy, już w liceum, nadmiernym alkoholizowaniu się śpiewało się w pojedynkę lub samowtór z koleżką od kufla:

„Z nadzieją patrzysz na kufla dno
Zostało jeszcze trochę piany
Tam Afrodytę wypatrzyć chcesz
Lecz wzrok Twój już pijany
I znów wychodzisz z piany pijany
Z przybitą do ramion głową…”

A dalej (Gdzieś w drodze do życia…) – Powiał boczny wiatr. Myślę, że już wtedy, na kilkanaście lat przed śmiercią, pisząc ten tekst, Rysiek wiedział… Wiedział, że dobrze się to nie skończy, mimo rozpaczliwych nawoływań:

Pozostawił koszmar nocy, sznur pijanych dni
Wreszcie mi otworzył oczy, krzycząc żyj, żyj…

Przedostatni utwór na płycie to „Kim jestem – jestem sobie”. Taki w rytmie reggae, muzykę zdaje się napisał Jerzy Styczyński, grający w Dżemie do dziś. Tekst o nieumiejętności i niemożliwości (kolejność dowolna) zapanowania nad własnym życiem, nad sobą. Przynajmniej ja tak to widzę…

Krążek zamyka „Oh, słodka”. Nie znam piękniejszej piosenki o niespełnionej, wyidealizowanej miłości. O kobiecie jak ze snu. I nie ma chyba utworu, w którym Rysiek śpiewałby tak rozpaczliwie. W mojej opinii ten utwór to szczyt jego umiejętności wokalnych. Jak mawiał klasyk – chwyta za serce. Rzecz jasna, dobrą pracę wykonali tu – jak na całej płycie – instrumentaliści. Bas i gitara – mistrzostwo świata. Nie należy zapominać, że wczesny Dżem to nie tylko Rysiek Riedel, ale i Giercuszkiewicz, Otrębowie, Styczyński, Berger – że potrafią grać pokazali nie tylko na tej płycie; wszak gdy Rysiek coraz częściej był niedysponowany, ratowali koncerty (choć jak mówią, Benowi Otrębie też zdarzało się brzdąkać na basie w pozycji horyzontalnej leżąc na backstage’u, bo nogi odmawiały posłuszeństwa).

Ciekawe ilu z nas zastanawia się podobnie jak ja, jakby potoczyły się nasze losy, gdyby dane nam było dorastać wraz z muzyką Dżemu z Riedlem. Ja zacząłem go słuchać w pierwszej klasie liceum, czyli w roku 1994, w tym samym, w którym zmarł…