Na lechicką krainę, jako i na świat cały, ciężkie nastały termina. Lubwin, Dzyńdzyń, Czeremcha, Małe Bory, a i Ziemia Kuszowska, Jewrejska i Podrzecze z zamorską , bynajmniej nie złoconą koroną się zmagały. Jeśli komuś to choróbsko na piersi usiadło, ciężkie bole przechodził. Niektórzy dać jej rady nie mogli, tedy wiele łez na zbyt wcześnie zakończoną przyjaźnią czy miłością na ziemię padło.
Pomarł tedy sędziwy Henrici, któremu wielu chorobę czerwonych oczu wyrzucało, a i niegodne duchownemu konszachty ze Sromotą wypominali. Mawiali wierni synowie Mater ecclesia, że od tego co Sernikiem i rycerstwem spod biało-zielonych chorągwi ongiś trząsł, dziury od sera by nie wzięli.
Jednakże de mortuis nihil nisi bene
Radował się Śmok o wyzdrowieniu McElrusa i Zorzana usłyszawszy. I zaraz mogli pieszo, do świątyń progu iść za wrócone życie podziękować Bogu. Widocznie Król królów jakoweś nieodkryte jeszcze przed śmiertelnymi plany miał wobec nich
Czekali jeno, aż Przemko zawarte teraz podwoje „Dwóch wież” na oścież otworzy, by wśród radości i krzyków niejeden puchar wysuszyć
Skoro zaraza nie pozwalała trefnisiów ani trubadurów do grodu spraszać, młody a okrutny Oberek pracowników Palladium Artis do galopu gnał, coraz to insze zajęcia im wynajdując. I choć mruczeli pod wąsem, że to jakowaś pozoracja, milczeli tocząc pokornie ziemi garb uroczy.
Mawiali, że i sam komes Rębajło z łap choróbska się wywinął. Heroldowie kasztelu wzdłuż i wszerz o ciężkiej pracy całego dworu wieści ogłaszali. Co więcej, każden grodzian Dzyńdzynia raz na miesiąc pod drzwiami swemi pisma znajdował, w których jeno pochwały i zachwyty nad rządami komesa stały.
Zżymali się skrybowie, że z racji funkcji Oberek wszelkie wieści jako pierwszy ogłaszał. Smucili się poniektórzy, że brak wielogłosu w złe jedynowładztwo myśli i poglądów przedzierzgnąć się może.
Starościca nikt za stołem nie widział. – Jak wicher! – mówili ci, co widywali go jedynie na radzie ziemskiej. Ten drogi i trakty wokół grodu naprawiał, ziemię dziurawą brukował, jeźdźców a kupców radując.
-Budowalim mosty! – zarzekał się we „Współdrodze” Kłonica, A dzyńdzynianie w głowę zachodzili, ile to wniosków o denary do Cesarstwa frankogermańskiego Iwan Ptasznik posłał?
A stary i poćciwy Obertas? Może i czasem o skuteczności Rębajłowych działań coś niepochlebnego szepnął, ale pozory przyjaźni zachowywał i wespół z komesem na smutnych, bo bez oczu gawiedzi uroczystościach stawał. -To moja osobista porażka – szepnął kiedyś Śmokowi porta Santa Trinitas przestępując.
-Zamek! Zamkowi! O Zamku! – powtarzali tylko na wszelkie o grodzie uwagi Rębajło, Jadam i poplecznicy, którzy jak kra na wiosnę topnieli. Łaska Boska, że żyli oni w zgodzie z Gnoma Kaczana stronnictwem, które już piąty rok władzę nad Lechistanem dzierżyło, choć inszym zdawało się, że wyczerpują się ich siły.
Strumień dukatów do Dzyńdzynia płynął, ale niecierpliwi już chcieliby w miękkich szatach po pałacowych krużgankach się przechadzać, nadobnym damom pokłony wdzięczne słać. Inni nadzieję na obce talary mieli.
-Szkoda, że Szczepanekh do kmieci oddelegowan, on w obcej mowie biegły, w trymiga dziwne narzecza opanowawszy, łacnie by w tłumaczeniach pomógł – wzdychano gdzieniegdzie.
Inni nie licząc na z pańskiego stołu okruchy, sami brali żywot w dłonie własne. Skrajny Prawica w zdumienie końskoubojne bractwo wprawił. Z italskiej ziemi koncept podchwyciwszy smaczne gelato na placu wielkim, przy trakcie ruchliwym przedawał. Nie sam! Urocze białogłowy za szynkwas postawił, wewnątrz monety rachując.
Otwierali giemby zdumieni grodzianie, napis na wehikule obwoźnym literując: SWÓJ DO SWOJEGO PO SWOJE.
Młody Rozdziawa? Prócz kupczykowania w gromadzie „Wespół”, posłańcem Orzecha został. Ten słał go do okolicznych siół, by ten wszelakie nowiny chwytał i do grodu przynosił.
Dziwował się ów niekiedy zajadłością i przekorą nad błachemi sprawami sejmikujących włościan. Pełną piersią sycił się jednak starolechicką gościnnością i dobrze rozumianą prostotą serc.