Cisza. Nikogo. Telefon milczy. Długie pauzy między słowami. Znowu nikogo. Niczego. Skrypty myśli. Zbyt długich już nie. Skrótami dzisiaj docierać do Ciebie trzeba. Puk, puk. Przecież jeszcze jestem, pomiędzy nocą a dniem. Pomiędzy krótką a długą wskazówką zegara. Zawisłem na jego osi. Centralnie. 22:13. Cisza, zbyt cicha, brakuje w niej Twojego głosu. Nagraj się na sekretarkę. Być może, rano spotkamy się przy kawie. Wcisnę play i już. Studzę jednak swój zapał. Metalowa cisza nie krzepi. Dotyk ożywia i czułe spojrzenie. Poduszka nie puszcza już do mnie oka. Zasypiam samotnie pieszcząc krawędź łóżka. Wydrapałem szpilką inicjały, jakbym wierzył, że czas resztę zwróci. Puste dłonie przecieram ze zdumienia. W nich już nic kupy się nie trzyma. Sprytny jestem w słowach zaś dłonie zawodzą w łapaniu szczęścia. Słabo wyszło, prawie nikt nie pisze. Takie czary przed północą, choć kto wie czary mary dłonie…dwie. Już zasnę, już zasnę…poduszka, uśmiecha się…