Różneć wiatry nad Dzyńdzyniem wiały. Moc gości znamienitych do grodu zjeżdżała, cudowne obrazy i przyszłość przez mieszkańcami snując. Kontent był Rębajło ze świtą swoją. Młody Oberek, mimo że w radzie ziemskiej pozostał, Palladium Artis coraz bardziej na swoją modłę tworzył. Ci spod herbu „Broszy” znów niecny, acz umyślny koncept przedsięwzięli.
Czasu onego, gdy nad grodem wciąż letnie ciepło wszytkich ogarniało, na głównym placu Śmok jakoweś zbiegowisko zoczył. – Wojna! – krzyknęło mu w duszy, gdy parabelum liczne i zamorska broń przed oczami jego zamigotała. Juści, coś ważnego w niedzielę ową dziać się musiało, bo i kilku zbrojnych pod namiotem z rynsztunkiem się przechadzało.
Wtem Rębajłę z całą świtą swoją ujrzał.
– Czekają na kogoś ważnego!- szepnął mu kompan jego, któren z kruchty po nabożeństwie właśnie wychodził.
-Z Lubliniensis? – spytał Śmok
-Także, ale ani chybi ktoś z samej Rady Królewskiej przybędzie- odrzekł druh.
Nie mylił się, chwilę po Rębajle, na mównicę wkroczył ten, któren samego gnoma Kaczana znał i z nim wielokroć mówił. Wszyscy uszu nadstawili. Znany z opowiadań przemówił:
Wielce szanowni Dzyńdzynia mieszkańcy! Rodacy, krześcijany! Dzyńdzyń to zamek, zamek to Dzyńdzynia ozdoba! Za długo w poniewierce pozostawał przez tych spod z koniczyną chorągwi. Nie może to być, by Lechistanu perła na oczach naszych podupadła. Muzeum Szlachty powstanie!
-Dobra nasza, tuś mi bratku!- westchnął z ukontentowaniem kręcący się po mieście Młody Rozdziawa.
Swój pomysł bractwu przedłożył. Szczęściem, coraz częściej bywał z nimi ten z wąsem czarniawym, który swego czasu z Rębajłą o inszym muzeum mawiał. Razem koncept wysmażyli. Wysoki i barczysty chłop, Rumcajsem zwany udał się tedy do komesa i sprawę wyłuszczył. Rzekłszy krótko – wizję żywej historyi przed komesem wyłożyli, na liczne grupy rekonstruktorów po Lechistanie się błąkające powołując. – Prócz gablot, strojów, nawet i obrazków ruchomych warto panie dziatwie i innym „panów braci” jako żywych ludzi okazać – mówił głosem donośnym, zawiadiacko wąsa podkręcając. Rumcajs.
Przystał włodarz na propozycyję jego, Annę z Czapników rodu na dobrodziejkę ich mianując. Ta miała mieć kompaniję w baczeniu swojem, co 4 niedziele niewielki żołd im wypłacając.
Udali się tedy do Lechistanu stolicy, po licznych teatrach a muzeach dawne szaty, złotogłowie i insze artefakty zbierając.
*
Śmok wracał z pola. Choć był to czas wykopków i coraz mniej czasu tam przepędzał, liście już grabił i pieczonym ziemniakiem czasem się posilał. Wzrokiem omiótł zamczysko, jakowąś nowością jaśniejące, o dawnych złotych terminach Lechistanu przypominając. W jednym z okien dojrzał palące się żagwie i wielki hałas przez znane mu glosy czynione. Wszedł na dziedziniec i..ledwo czmychnął przed pędzącym na pięknym rumaku Rumcajsem.
W zamku, gdy przedeń Rumcajs zajechał, okna gorzały i gwar dochodził aż na podwórze. Czeladź, usłyszawszy dzwonek, wypadła przed sień, by pana witać, bo wiedziano od kompanionów, że przyjedzie. Witano go zatem pokornie, całując po rękach i podejmując pod nogi. Stary włodarz Romek stał w sieni z chlebem i solą i bił pokłony czołem; wszyscy poglądali z niepokojem i ciekawością, jak też przyszły pan wygląda. On zaś kieskę z talarami na tacę rzucił i o towarzyszów pytał, zdziwiony, że żaden naprzeciw jego gospodarskiej mości nie wyszedł.
Ale oni nie mogli wyjść, bo już ze trzy godziny byli za stołem, zabawiając się kielichami i może nawet nie zauważyli brzęczenia dzwonków za oknem.
Gdy jednak wszedł do izby, ze wszystkich piersi wyrwał się gromki okrzyk: „Druh, druh przyjechał!” — i wszyscy kompanionowie, zerwawszy się z miejsc, poczęli iść do niego z kielichami. On zaś wziął się pod boki i śmiał się, poznawszy, jako sobie już dali rady i zdążyli podpić, nim przyjechał. Śmiał się coraz mocniej, widząc, że przewracają zydle po drodze i słaniają się, i idą z powagą pijacką.
Przed innymi szedł McElrus, żołnierz i bakałarz sławny i przyjaciel Rumcajsa, „godny kompanion”. Szedł on tedy teraz trzymając w obu rękach roztruchanik, uszniak, dąbniakiem wypełniony. Za nim szedł Zorzan. Mienia nie posiadał, choć znaczne ziemie po ojcach odziedziczył. Zawadiaka to był, w mowie niezrównany. Trzeci z kolei szedł Brat Słaby. Fortunę on za to w kości przegrał i przepił. Z nim szedł czwarty, Kurwin, któren na czekaniku pięknie grywał. Był prócz nich i brodaty Matej, siłą wielu przewyższający — i Titus, który zwierza i wszelkie ptactwo rysować umiał.
Ci tedy otoczyli śmiejącego się Króla Artura ( bo i tak go zwali), McElrus podniósł uszniak do góry i zaintonował:
Wypijże z nami, gospodarzu miły!
gospodarzu miły!
Byś pić mógł z nami aże do mogiły,
aże do mogiły!
Inni powtórzyli chórem, po czym McElrus wręczył Kmicicowi uszniak, a jemu samemu podał zaraz inny pucharek Szaweł.
Rumcajs podniósł w górę roztruchan i zakrzyknął:
— Zdrowie naszej dobrodziejki! Moi mili barankowie, pofolgujcie mi albo lepiej mówiąc: idźcie do stu diabłów, niechże się po naszym domu obejrzę!
— Na nic to! — odparł Skrajny Prawica. — Jutro oględziny, a teraz pospołu do stołu; jeszcze tam parę gąsiorków z pełnymi brzuchami stoi.
— My tu już za ciebie oględziny odprawili. Złoty pan ten Rębajło! — rzekł Szczepanekh.
— Stajnia dobra! — wykrzyknął Słaby . — Jest dwa bachmaty, dwa husarskie przednie, para żmudzinów i para kałmuków, i wszystkiego po parze jak oczu w głowie. Stadninę jutro obejrzym.
(Służyć im miała na różnorakie uroczystości, jeno kilku w jeździe popraktykować musiało)
— Takież tu porządki? — spytał uradowany Rumcajs.
— I piwniczka jako się patrzy — szepnął Zorzan — ankary smoliste i gąsiory spleśniałe jakoby chorągwie w ordynku stoją. Dobre miałem przeczucie, żem lubił te mury…
— To chwała Bogu! Siadamy do stołu!
— Do stołu! Do stołu!
Śmok stał na przyzbie i patrzał z zazdrością. Jego też do izby, prawie siłą wciągnięto…
*