Kiedy się ocknęła, czuła pulsujący ból w kroczu. Czuła też, jakby ktoś próbował jej wyrwać włosy. Sunęła po spalonej polanie, słysząc jedynie ciężkie kroki Le Bona.


– Co ze mną zrobisz?

Nie odpowiedział, tylko mocniej ścisnął jej włosy i szarpnął za sznur pętający ręce, przeciągając przez zwalony pień drzewa.

– To bez sensu, będziesz mnie tak ciągnął? Przecież jestem związana.

Le Bon przystanął na moment i nasłuchiwał, a za chwilę ruszył dalej. Szedł w stronę obozu, co było pocieszające, bo w takim razie chyba nie zamierzał jej zabić. Hughes zaparła się nogami o wystający kamień i pociągnęła pułkownika. Odwrócił się i spojrzał na nią martwymi, pustymi oczami.

– Pozwól mi iść – podniosła się na kolana, spróbowała wstać, ale kostkę przeszył jej ból i znowu upadła. Pociągnął sznur, oparła się. – Słuchaj mnie, idioto! Poczekaj… – Stał bez ruchu, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nawet gniewu, więc mówiła dalej. – Byłeś tam w środku, więc na pewno widziałeś to, co i ja. Tam jest coś, pod ziemią, w środku, co chce nas zniszczyć, jakaś… jakaś… inteligencja, jakieś życie. Rozbijając się przy lądowaniu, chyba to wypuściliśmy na powierzchnię. To jest to, co budzi się nocami i nas zabija. Teraz wiemy, gdzie tego szukać i możemy się bronić.

– Nie widziałem niczego – Le Bon pociągnął sznur tak mocno, że musiała wstać.

– Nawet wtedy, kiedy mnie rżnąłeś?

Spojrzał na nią tak, że zadrżała.

– Co ty, kurwa pieprzysz? Nie opowiadaj mi swoich snów.

– Mam ściągnąć majtki i ci pokazać?!

Roześmiał się, a Hughes przypomniała sobie, jak strzelali do jeńców w Kongu. Śmiał się wtedy tak samo.

– Idziemy, Doktor czeka – szarpnął ją za sznur.

– Nie rozumiesz, że to coś zakrada się do naszego obozu? Musimy uciekać, ukryć się, żeby przeżyć.

– Urodzisz to dziecko – wycedził, kneblując jej usta.