A mnie tak śpiewem chudzi po głowie,
Że tam się został – daleko stąd –
Na tym cmentarzu, na Łyczakowie,
Małych mogiłek równiuśki rząd –
Rząd koło rzędu, drugi i trzeci,
Czwarty i piąty – w oczach je mam.
Gdzie, dajmy na to, na całym świeci
Jest drugi cmentarz taki jak tam?
Listopad sypie garściami liści
Na grządki, w których pokotem śpią
Małe batiary – gimnazjaliści –
Pod czarną ziemią – za siwą mgłą.
Śmierć, co po drodze, to kosą zetnie.
Po ziemi chodzi z głową wśród gwiazd.
Czternastoletnie… Piętnastoletnie…
I już im groby zagłuszył chwast.
Matka płakała: Czyś ty zwariował?!
Ojciec się gniewał: Czyś ty się wścikł?!
Zamknął go w domu, czapkę mu schował.
Kolega gwizdnął – i chłopiec znikł.
Chłopiec od szewca, chłopiec od krawca,
Chudy gazeciarz, różowy skaut
Patrzcie się, jaki znalazł się zbawca!
Akurat ciebie trzeba na gwałt!
Kto go tak uczył? Kto go tak skusił?
Jaką muzyką? Do jakich słów?
Kto go opętał? Kto go przymusił?
Żeby on ginął? Za co? Za Lwów?
Kto mu wyszeptał słowo nadziei,
Że on, na zawsze, na wszystkie dni,
Do polskie] mapy ten Lwów przyklei
gumą arabską… kropelką krwi…