W Warszawie się odbywa, dziś właśnie, w tej chwili,
Narada satyryków. Mnie nie zaprosili.
Lecz choć nie zaproszony, ja w tej chwili, duchem,
Jestem na tej naradzie. Z nastawionym uchem
Siedzę tam, nie poznany. Hemar incognito.
Satyryk zagraniczny. Satyryczny Tito.
To puste krzesło, które w kącie stoi skromnie,
To moje miejsce. Ja tam siedzę. A koło mnie –
Co żądło, to ostrzejsze, śmielsze, jadowitsze.
Co pióro, to maczane w żółci i w szampitrze.

W pierwszym rzędzie – Putrament. Choć pośledni pisarz,
Lecz komunista przedni. Więc pisarz-komisarz.
Obok Leon Pasternak. Pisarz równie mierny,
Lecz w czerwonej chorągwi towarzysz pasterny.

A przy nich Iwaszkiewicz. Też się na satyrach
Mniej zna, lecz on radziecki Baldureń von Schirach.
Amator pacyfizmu i młodzieży pilot.
Od dziecka kocha młodzież. I zna ją. Na wylot.

Dalej Tuwim. Niestety, zmienił się mistrz pióra,
Bo kiedyś miał na twarzy myszkę. Dziś ma szczura.
Dalej Jan Yesman Brzechwa, satyryk posępny,
Obok Ważyk, towarzyk jego nieodstępny
I Gałczyński, Konstanty7 z duszą Ildefonsa.
Co kiedyś kąsał, liże. Co lizał, dziś kąsa.
Minkiewicz – piękna jego pisarska kariera:

Zaczął od pikolaka, wyrósł na kelnera.
A tam, z tyłu, Słonimski siedzi wśród czeladzi.
Od dawna nic nie pisze, tylko drugim radzi.
Gdy proszą: „Pisz wierszyki, fraszki i kawały!” –
Żyd wzbrania się. Powiada, że palce zgrubiały.
Na szczęście, charakterem, wiedzą i wymową,
Reprezentuje dzisiaj mniejszość narodową.
Boby naród był w doli iście niebożęcej,
Gdyby takich Słonimskich było trochę więcej.
A dalej – wielu innych. Wielka ich tu podaż.
Wtem ktoś wchodzi na salę. Sam prezes. Sam Włodarz.
*
Wstali wszyscy. On milczy. W krąg spojrzeniem cisnął,
Wzdął policzki jak bania, w oczach krwią zabłysnął,
Czoło bardzo zachmurzył. Mówi: „Towarzysze!
Mnie po cholerę pisarz, jak on nic nie pisze!”
Na te słowa Słonimski zbladł jak prześcieradło.
Spadł z krzesła. Ale Bierut – jakby nic nie spadło –
Mówi dalej: „Jak pisarz fraszków nie dostarczy,
I humorem nie szczeka, i piórem nie warczy,
I satyrą nie gryzie – to taki satyrak
W sam raz mnie jest potrzebny, jak na udzie czyrak!”

(Wspomniał inną część ciała, zazwyczaj nie chudą.
Ja sobie pozwoliłem zmienić ją na „udo”).

„A tu niebezpieczeństwo, aż wprost monomachia!
Drą się polskie szczekaczki z tego – no – Monachia!
Każden radio nastawia, każden w kraju słucha
I cieszy się, chichota od ucha do ucha,
Kiedy taka szczekaczka Rosję-Mać znieważa,
Łzy reżym i obraża nawet mnie, Włodarza!
Jak mogę, tak zagłuszam – guzik ich zagłuszę!
Aż jak się sam nasłucham, jak się tak rozjuszę,
Jak mnie już tak rozbestwią jazgotem i wrzaskiem,
Że chcę coś odpowiedzieć im w radio warszawskiem,
Tak, żeby szlag ich trafił – bo już nie wytrzymam –
To guzik mnie wychodzi, bo ja sater ni mam!
To guzik odpowiadam i gadam na wiater,
Bo ja mam satyraków, co nie piszą sater!”

(Inne słowo powtarzał z pasją krasomówną.
Ja zmieniłem na „guzik” brzydki wyrazów). „No,
Więc żądam, by mnie każden psiakrew inteligent
Dostarczał satyryczny miesięczny kontyngent!
Wy mnie tyle do kupy piszcie, towarzysze,
Ile tam jeden Hemar w jeden tydzień pisze.
Uradźcie taką normę! Jak nie uradzicie,
To z góry wam powiadam: Gorzkie wasze życie!”

Siadł. Tłum zbladł. Wszyscy patrzą w stronę Pasternaka.
Więc on wstaje. I mówi: „Moja rada taka:
Ja mam pomysł szatański. Niech od dziś ogłasza
Nasze radio radzieckie, że odpowiedź nasza,
Naj straszniejsza odpowiedź, bolesna i harda,
To kompletne milczenie i wstrętna pogarda!
Zrobimy tym postrachiem, za jednym zamachiem,
Krótki koniec z Hemarem i z całym Monachiem”.
Już wszyscy chcieli brawo krzyczeć wielkim głosem,
Ale Bierut brwi marszczy. Bierut kręci nosem.
„Ja – rzekł sucho – rozumiem chytrą radę waszą.
Oni się tak waszego milczenia przestraszą,
Że ja wam będę dawał mieszkanie, odzienie
I sto złotych na miesiąc za samo milczenie?
Toż mnie taniej wypadnie, ty chytry bęcwale,
Jak wy wszyscy będziecie milczeć – w kryminale!”

Wstał, trzasnął drzwiami, wyszedł. Miny towarzyszy
Zrzedły. Cisza zapadła. I nagle, w tej ciszy –
Ktoś się podniósł. To ja się z pustego podnoszę
Krzesła. Stoję przed nimi. I powiadam: „Proszę
O głos!” I mówię: „Ludzie – nie bądźcie dziecinni!
Ja satyryk nie lepszy, nie gorszy niż inni.
Gdy mój wiersz rwie z kopyta, a wasz na pysk pada –
To nie moja zasługa ani wasza wada.
Gdy mój wiersz wasze wiersze w puch i prach rozpieprza –
Ja nie lepszy poeta. Moja sprawa lepsza!

Moja sprawa jest sprawą satyry od wieków –
Od zarania poezji, od Rzymian, od Greków,
Od pierwszych heksametrów i zwrotek i zwrotów,
Które zawsze godziły w przemoc i w despotów,
Które nigdy nie stały po Tyrana stronie
Przeciwko człowiekowi – lecz zawsze w obronie
Wolności! To nie talent, nie biegłość, nie zdolność
Rodzi trafną satyrę, lecz wojna – o wolność.

Wolność słowa i wiary, żartu i sumienia –
To jest sprawa, co w ręku pisarza przemienia
Pióro gęsie – w miecz ostry. W tym jest jego biegłość,
Gdy ostrzem pióra pisze słowo „niepodległość”.
Ilekroć ostrzem pióra godzi w pierś tyrana –
Nietrudna jego sztuka, triumfem rozgrzana,
Zwycięska, gdy tyrana aż do krwi ubodła!
Wasza satyra zła – bo wasza sprawa podła.
Na nic talent poety, gdy on w takiej roli,
Że jest obrońcą gwałtu, lokajem niewoli.
Kiedy on barbarzyńcy pisze panegiryk –
Szubrawa jego sprawa. I żaden satyryk
Nigdy na niej nie rośnie i nigdy nie wyrósł!
Nie dziw, że dziś z Tuwima satyryczny szmirus!
Gdy Słonimski padalec, gdy Tuwim służalec,
Nie dziwota, że w babie poezji – zakalec,
Że wszyscy w rezultacie, choć palec wysysać,
Nie macie o czym gadać ani o czym pisać,
Że w was wysycha wiersza brylantowa łaska!
To sam Apollo pióro w waszym ręku strzaska
I odbierze wam męskość patosu i śmiechu,
Aby was impotencją – ocalić od grzechu.
Słyszycie?” Rzecz ciekawa – każdy z nich, w tej ciszy –
Wie o tym, że tak mówię. I każdy mnie słyszy.
I wie o tym, że prawdę mówię im w tej chwili.
Choć mnie tam nie ma. Chociaż mnie nie zaprosili.

1953