Doktor siedział na krześle. Ściskał głowę i gapił się na skałę, z której kapała woda. Dźwięk kropli, uderzających o kamień, na przemian irytował go i usypiał.

Obok, na zdezelowanym łóżku leżała kobieta. Nie ruszała się, nie jęczała nawet, być może spała. Lekarz nie miał na razie siły nawet na to, żeby posprzątać bałagan, który powstał w czasie wykonywania zabiegu. Usłyszał stawiane ostrożnie kroki. Odwrócił głowę i kątem oka spojrzał za siebie, niepewny, kogo tam zobaczy.

– Hughes… – uśmiechnął się i wyprostował. – Tak się cieszę.

Nic więcej nie powiedział. Nie zauważył, jak wcześniej kobieta podniosła z ziemi kamień. Dostał w skroń, tuż za okiem i bezwładnie zsunął się na ziemię. Hughes splunęła.

***

Powoli nadchodził zmierzch, a razem z nim skradały się chłód i cisza. Ludzie w obozie spoglądali w niebo i przyspieszali kroku. Niektórzy podsycali płonący cały czas w jaskiniach ogień, jakby mógł ich uratować przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Czy na starej, czy na nowej planecie, ludzie odganiali strach tak samo. Szukali iluzji bezpieczeństwa, przekonani, że jeśli będą widzieć to, co nadchodzi, to nic im się nie stanie. Jakby zło i śmierć nie mogły przyjść w pełnym blasku.

Hughes przywarła do ściany, przykucnęła. Za załomem skalnym ktoś rozmawiał. Nie znała rosyjskiego, więc nie mogła się zorientować, o czym mówią ze sobą dwaj mężczyźni.

Poznała głos Rotana, który miał tu budować osiedla, ale drugi mężczyzna tylko mruczał półsłówka i głośno spluwał na ziemię. Nie było szans na ominięcie ich. Rozejrzała się. Na lewo od niej było pusto, a skały rzucały głębokie cienie. Ta droga była dłuższa i trzeba się było wspiąć po kilku stopniach, ale przynajmniej było pusto. Odczekała jeszcze chwilę i ruszyła. Każdy wiedział, że powinna być w szpitalu, podobnie jak wszystkie inne kobiety, które przeżyły katastrofę. Na szczęście nikt jej nie zaczepiał, mężczyźni kręcili się wokół ognisk, zajęci przyrządzaniem jedzenia. Jeszcze tyko kilka kroków i powinna znaleźć się przy półkach skalnych. Wyjście przez bramę nie było możliwe – wszędzie stały czaty, trzeba było się wspiąć po skałach, za którymi rósł już las.

Nie było daleko, ale jednocześnie był to najtrudniejszy moment ucieczki. Przystanęła, wzięła głęboki oddech. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, co robi. Nie myślała o tym, kiedy chciała się wyrwać z jaskini, ani wtedy, kiedy błagała o pomoc. Dopięła swego, ale za skałami będzie zupełnie sama, na obcej planecie. Na planecie, która ich odrzuca i zabija, a oni są bezbronni. Już jednak nie mogła zawrócić. Bała się, że zaraz odkryją, co zrobiła z Le Bonem i doktorem. Zaczęła się wspinać. Ze środka obozowiska dobiegły krzyki.