Z młodości pamiętam odwagę,
kiedy wdrapywałam się na czereśnie,
te najwyższe w sadzie.
Któraś z nich mogła dotykać chmur,
choć wszystkie były podobne.
Siadałam na gałęziach bez lęku,
że pod ciężarem się złamią,
że spadnę odbijając się od ziemi
i zobaczę powieki od drugiej strony,
a może i trzeciej…
Potem zrywałam owoce,
chowałam do czapki,
nie chciałam żyć w zaprzeczeniu
z bólem uderzającym od wejścia
Z dorosłością przyszło pojmowanie:
nie każde drzewo obradza
zakazanym, które smakuje najlepiej
i nawet jeśli by chciało,
tak się nie zdarzy.